niedziela, 30 grudnia 2018

NA ODCHODNE (w oczach służb i konfidentów) - 2


Jeszcze tylko słowo o rzekomych stratach, zdaniem służb specjalnych, poniesionych przez Wytwórnię Filmów Dokumentalnych w związku z moim wyjazdem do USA. WFD nie poniosła żadnych strat. Jerzy Myssura zapłacił za film 40. 000 dolarów (słownie czterdzieści tysięcy dolarów) nie licząc wpływów, jakie film przyniósł, gdy Józef Tejchma podjął decyzję o wyświetlaniu filmu „Ojciec Święty…” w polskich kinach.
 W notatce, którą mam nadzieję, przeczytali trzej generałowie, ich podwładni napisali:
„W 1978 r. po powrocie z Mistrzostw świata w Piłce Nożnej w Argentynie miał trudności w rozliczeniu ok. 600 dol. USA. W czasie pobytu w Argentynie ekipa realizatorska nie chciała podporządkować się kierownictwu, organizowała picie alkoholu. W tej sprawie interweniował tow. Dembicki, ówczesny kierownik polityczny ekipy polskiej, aktualnie pracuje jako radca Ambasady PRL w Budapeszcie.”
 Mam wiele grzechów, o tytuł świętego nigdy się nie ubiegałem, ale przysięgam na wszystkich świętych wszechczasów, że nie oszukałem nigdy, nikogo i mojej ojczyzny nawet na grosik i nigdy nie miałem kłopotów z rozliczeniem się ze złotych polskich i dolarów amerykańskich. Jak było opowiem. Zawsze, ilekroć wyjeżdżałem za granicę otrzymywałem czeki, które wymieniałem po przyjeździe do jednego z 40 krajów, które odwiedziłem. Tym razem, na wyjazd do Argentyny otrzymałem 5.500 dolarów w zielonych banknotach. I to był mój koszmar przez cały pobyt w Argentynie. Przed wyjazdem Renia uszyła mi, u krawcowej, specjalną torebkę, którą na niebieskiej tasiemce nosiłem zawieszoną na szyi pod koszulą, a w niej dolary.
 Pierwszy raz w Buenos Aires piliśmy alkohol (Ryszard Golc, Janusz Kreczmański i ja) w wytwornej kawiarni, do której zaprosiła nas pani dyrektor Biura Prasowego Mundialu, tylko nas, nikogo więcej z ekipy dziennikarskiej. Wiadomość o tym była przez chwilę sensacją. Rychło się wyjaśniło, dlaczego tylko nas. Przed wyjazdem musieliśmy wpłacić kaucję za akredytację, gdybyśmy nie przyjechali na Mundial pieniądze przepadały, gdy przyjechaliśmy podlegały zwrotowi. Panie z księgowości WFD, przez pomyłkę wpłaciły pieniądze na prywatne konto pani dyrektor Biura Prasowego Mundialu. Stąd zaproszenie. Odsetki od kaucji spożyliśmy w postaci koniaku, a kaucja drogą służbową wróciła do Warszawy. Pomyłce pań z księgowości WFD zawdzięczaliśmy spotkanie w kawiarni Buenos Aires z elegancką panią dyrektor. Potem, jak wszyscy braliśmy udział w różnych imprezach dla dziennikarzy, gdzie piliśmy wino, koniaki i likiery.
Pamiętam „Asado” imprezę dla dziennikarzy, gdzie degustowaliśmy mięso młodej krowy upieczonej w skórze i popijaliśmy doskonałym argentyńskim winem, a przede wszystkim spotkanie dziennikarzy, na które zaprosił nas Edson Uczono Arantes do Nascimento, sławny brazylijski piłkarz, Pelle, teraz dziennikarz, nasz kolega, mieszkający w tym samym co my hotelu. Oczywiście, że piliśmy wino i szampana, tańczyliśmy z uroczymi Argentynkami i nie tylko. Pytam jednak czy, ja z woreczkiem dolarów pod koszulą mogłem się upić? O innych przyjemnościach nie wspominając.
Usiłowałem teraz odnaleźć towarzysza Dembickiego, bo zapamiętałem go jako człowieka o wysokiej kulturze i poważnego i nie mogłem sobie wyobrazić, by mógł zmyślić cokolwiek. Zadzwoniłem do znajomego i opowiedziałem mu o notatce.
Kolega nie znał osobiście Dembickiego, ale wiedział, że w Wydziale Prasy odpowiadał za prasę sportową. A skoro był w Argentynie, by pilnować dziennikarzy to mógł coś powiedzieć, by uzasadnić powierzoną mu funkcję.
Znajomy zakończył naszą rozmowę pytaniem. Mirku, nie masz poważniejszych problemów?
Mam, brak 600 dolarów. Wróciłem do Warszawy i pewnego popołudnia zacząłem przygotowywać rozliczenie, układać rachunki za hotele i przejazdy, diety dla trzech osób itp. Na stole leżały wspomniane dokumenty i dolary. Do pokoju weszła Ewa, moja córka i spytała skąd mam tyle dolarów. Nie mam, bo to nie są moje pieniądze tylko państwowe.                                                                                                                           - Nie możesz wziąć sobie kilka tych papierków?                                                                 - To byłaby kradzież, namawiasz mnie do tego?
Ewa wzięła dolary do ręki i mówiąc, gdyby były twoje bylibyśmy bogaci, rzuciła je do góry. Pozbieraliśmy dolary, a ja kończyłem rozliczanie. Wtedy okazało się, że brakuje mi 500 dolarów! Gorączkowo, z Renią i Ewą zaczęliśmy szukać banknotów, odsunęliśmy nawet tapczan. Pieniądze przepadły. Byłem piekielnie zdenerwowany. W pewnym momencie Ewa krzyknęła: tato są! Pięć banknotów zatrzymało się na żyrandolu. Opowiedziałem o tym zdarzeniu w redakcji. Konfident doniósł, że „miałem trudności w rozliczeniu ok. 600 dol. USA.” Dlaczego dodał łobuz sto dolarów?
Konfidenci i pracownicy służb specjalnych pominęli milczeniem jeden drobiazg, nasz pobyt w Argentynie kosztował państwo 4.000 dolarów. Osiem kronik zakupiło wydanie specjalne z Mundialu w Argentynie. Osiem kronik wpłaciło po 1.000 dolarów, czyli 8.000 dolarów.
I ostatni fragment notatki służb specjalnych: „W październiku 1981 r. opublikował w „Expresie Wieczornym” i „Kurierze Polskim” artykuł dot. samorządności, samodzielności i niezależności redakcji PKF, domagając się oderwania od Wytwórni Filmów Dokumentalnych”
 Nie napisałem w wymienionych popołudniówkach nigdy ani jednego słowa. Udzieliłem natomiast wywiadu dziennikarzom tych redakcji. Polska Kronika Filmowa miała zniknąć z ekranów kin, bo rzekomo zabrakło taśmy. Uratował Polską Kronikę Filmową Mieczysław F. Rakowski, ówczesny wicepremier. Prawdą jest, że chcieliśmy wziąć rozwód z WFD. Całej prawdy możecie dowiedzieć się Państwo na: https://pekaefczyk.com.
Dlaczego wracam do dawno minionych spraw? Nie dlatego bym przejął się kłamstwami pracowników służb specjalnych i konfidentów. Po odejściu z PKF pracowałem w Krajowej Agencji Wydawniczej, byłem nagradzany a nawet odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Piszę o tym, bo pragnę na własnym przykładzie pokazać, ile są warte materiały służb specjalnych. Nieuczciwi szpiedzy mogą zaszargać opinię każdego człowieka, a nawet go zniszczyć, gdy osoby sprawujące rządy, a którym podlegają służby specjalne wierzą im bezkrytycznie. Gorzej, gdy w grę wchodzą nie pojedyncze osoby, a całe państwa. Prezydent Stanów Zjednoczonych uwierzył służbom specjalnym, napadł na Irak i zniszczył państwo. Uwierzył czy zlecił służbom przygotowanie fałszywych materiałów?
Nie posądzam trzech generałów, że potrzebowali fałszywych materiałów, aby mnie zwolnić
13 grudnia 1981 roku naruszyłem dekret o stanie wojennym. Filmowałem bowiem ze Zbyszkiem Skoczkiem Warszawę, wyraziłem zgodę, aby Krzysztof Szmagier wraz z Januszem Kuźniarskim filmowali pierwszy dzień stanu wojennego. Byłem wszak kronikarzem PRL Czy to nie wystarczało, by mnie zwolnić z pracy?
Wiem, na czyje polecenie przygotowano notatkę, wiem kto w redakcji był konfidentem. Konfident już nie żyje. O moim prześladowcy, Janie Grzelaku z Wydziału Prasy KC PZPR kilkakrotnie wspominałem w swoich wspomnieniach. Już po transformacji awansował na wysokie stanowisko dyrektora w ministerstwie. Potem słuch o nim zaginął.

PS Uczono mnie przez cztery lata na studiach, że pamięć ludzka jest zawodna, dlatego dziennikarz powinien wszystkie zdarzenia zapisywać. Napisałem, że nie miałem z towarzyszem Dembickim żadnych konfliktów. Porządkując swoje materiały archiwalne znalazłem zapis, że nie posłuchałem towarzysza Dembickiego, który zabronił polskim dziennikarzom kontaktów z polskimi dziennikarzami z Wolnej Europy. Gdy mnie strofował odpowiedziałem, że w statucie PZPR nie ma takich zakazów. 

wtorek, 18 grudnia 2018

ANDRZEJ GÓRZNY NIE DYSKUTUJE...


9 grudnia Andrzej Górzny zamieścił na FB interesujący post na temat pani Moniki Jaruzelskiej i szczątków SLD. "Wszelkie próby reanimacji i roszad w SLD, (pisze autor) nie wróżą żadnego sukcesu. Odcięcie się od czołowych działaczy tej partii i jej infantylnych liderów żyjących problemami klasy średniej i próba zbudowania czegoś nowego w oparciu o nowe twarze, wydają się być jedynym wyjściem z sytuacji. Czy jednak, mając na uwadze zbliżające się szybko wybory, już nie jest za późno?..."                                                                     Zjadliwa ocena kierownictwa SLD przez Andrzeja Górznego nie jest niczym nowym, wpisuje się w nurt totalnego niszczenia Włodzimierza Czarzastego i jego współpracowników. Wyraziłem nieśmiało swoje zastrzeżenia do ogólnych ocen Andrzeja Górznego w chwili, gdy SLD wraca na polityczną arenę po umiarkowanym sukcesie wyborczym.                                                     Zaproponowałem Górznemu, aby miast ogólnych oskarżeń z pogranicza inwektyw, podyskutować o programie SLD. Andrzej Górzny stanowczo odrzucił moją propozycję stwierdzając, że o papierowych programach nie ma zamiaru rozmawiać. Poprosiłem go wtedy, aby przedstawił swoją wizję lewicy, zarys ewentualnego programu... Moja propozycja została definitywnie odrzucona. Natomiast Autor, jako człowiekiem zapewne dobrze wychowany, poinformował mnie, że za chwilę usunie wszystkie moje wpisy. Moją prośbę, aby ich do kosza nie wyrzucał zignorował.
  Zostawił jednak pochlebne dla niego wszystkie moje wypowiedzi.
Wspominam o tym, albowiem Górzny nie jest jedynym, zaciekłym krytykiem SLD, należy chyba do dość licznej grupy wspierającej się nawzajem. Na kilku takich przeciwników trafiłem na FB. Zawsze proponuję im rzeczową dyskusję i zawsze trafiam na obraz…Górznego. Wszyscy, jednogłośnie odrzucają program SLD twierdząc, że nie warto go czytać, bo to strata czasu.
  Dziwi mnie ta nieugięta jednomyślność.                                                        „Lewicowcy” odrzucają propozycje SLD podniesienia podatków dla najbogatszych.  Czyżby byli wszyscy z tej grupy?
 „Lewicowcy” nie chcą słyszeć o zakazie umów śmieciowych, podniesieniu płacy minimalnej i stawki godzinowej. Nie akceptują wzrostu wydatków na seniorów. Są przeciwni obniżeniu podatków lub całkowitemu ich zniesieniu dla najmniej zarabiających. O zmniejszeniu wydatków na obronę nie wspominam.
 W programie swoim SLD jasno mówi o prawach kobiet, o prawach kochających inaczej, o tolerancji i prawach politycznych obywateli. Może właśnie z tych powodów owi „lewicowcy” kategorycznie odżegnują się od przeczytania PROGRAMU SOJUSZU LEWICY DEMOKRATYCZNEJ?


niedziela, 9 grudnia 2018

NA ODCHODNE ( w oczach służb i konfidentów) -1

Pojawiłem się na świecie w czasie, gdy państwem polskim rządzili bohaterowie pierwszego sortu, którzy w 1939 roku zwiali z ojczyzny, zostawiając bezbronnych obywatel na pastwę niemieckiego żołdactwa, zaś marszałek porzucił armię i jak tchórz czmychnął wraz z bohaterami, nie zostawiając w ojczyźnie nawet guzika. Szczęśliwie, choć nie bez uszczerbku, przeżyłem wojnę. Po przepędzeniu hord niemieckich przez Armię Czerwoną, skończyłem szkołę podstawową i liceum. Z maturą i dyplomem „Przodownika w nauce i pracy społecznej” dotarłem do Warszawy, bez egzaminu (gwarantował mi to ów dyplom) dostałem się na Uniwersytet Warszawski. Tu, w Pałacu Kazimierzowskim, prodziekan wydziału, pan Kowalewski usiłował mnie zniechęcić do studiowania dziennikarstwa, bo mój ojciec przebywał w Wielkiej Brytanii, po wojnie nie wrócił do kraju. W chwilach wolnych wraz z tysiącami mieszkańców stolicy usuwałem gruz wojenny, sadziłem drzewa, umacniałem skarpę przy kościele Świętej Anny. Później w czynach partyjnych porządkowałem ulice i place miasta.
Moje artykuły ukazywały się w dziennikach i tygodnikach, pracowałem 13 lat w Polskiej Kronice Filmowej. Nie spodziewałem się, że moją skromną osobą zainteresują się, kiedykolwiek trzej najważniejsi generałowie w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.
Zajęli się mną po wprowadzeniu stanu wojennego, gdy komisja weryfikująca dziennikarzy wyrzuciła mnie z PKF (za nadmierne eksponowanie w PKF „Solidarności”) a egzekutywa PZPR w Wytwórni Filmów Dokumentalnych napisała do generała Wojciecha Jaruzelskiego list w mojej obronie. Generał Jaruzelski zlecił generałowi Michałowi Janiszewskiemu zbadanie sprawy. Generał Janiszewski napisał do generała Czesława Kiszczaka list z prośbą o dostarczenie mojej teczki.
Teczkę wraz z jej zawartością dostarczono gen. Janiszewskiemu… Minęły lata, trzej dzielni generałowie oddali władzę, komu…niech każdy sobie dopowie. Ja, człowiek, którego jakiś durny ciemniak zaliczył do gorszego sortu, pędzę żywot emeryta, nie wstąpiłem do żadnej partii i nie przyjąłem żadnej z kilku ofert.
Nadrabiam czas utracony, czytam wspaniałe książki, chodzę z Renią na spacery, podkarmiamy zaprzyjaźnione wiewiórki, wrony i inne ptactwo w parku, trochę na wyrost nazwanym Arkadią. Od czasu do czasu dzwonią do mnie różne osoby i zadają mi przedziwne pytania, w rodzaju: kiedy panu KC zleciło zrobić film o pierwszej pielgrzymce Jana Pawła II? Albo kiedy Stefan Olszowski polecił panu przygotować film na powitanie Armii Czerwonej? No, cóż…
Nie zdziwił mnie więc telefon pracownika IPN proszącego o odpowiedź na kilka pytań. Zaprosiłem zmieniacza historii z rzeczywistej na słuszną do domu, bo nikomu nie odmawiam, a także kierowany ciekawością. Przedstawiciel, powołanego do życia Instytutu, przez Prawo i Sprawiedliwość wespół z Platformą Obywatelską, okazał się człowiekiem inteligentnym i przemiłym. Gawędziliśmy sobie o przeszłości ze zrozumieniem. Opowiadałem mu o czasach niesłusznych, on o spotkaniu Władysława Gomułki z Nikitą Chruszczowem w Puszczy Białowieskiej i o zdjęciu, na którym Nikita trzyma dubeltówkę skierowaną we Władysława. Nim kur zapiał młody zmieniacz przeszłości na słuszną opuścił skromne progi mojego (52,5 m. kwadratowego) mieszkania. Nie wiem, dlaczego ów miły i inteligentny pracownik IPN przysłał mi teczkę, ściślej korespondencję między trzema generałami, a w niej materiały na mój temat przygotowane przez pracowników służb tajnych i konfidentów. I oczywiście zdjęcia Gomułki i Chruszczowa, w Puszczy. Kto trzyma broń niebezpiecznie skierowaną możecie się Państwo sami przekonać, gdy spojrzycie na zdjęcia.
Dowiedziałem się o sobie tyle niestworzonych rzeczy, że postanowiłem upublicznić ową korespondencję.
Z dokumentów przygotowanych przez tajnych agentów i donosicieli dowiedziałem się, że: „Wymieniony w Polskiej Kronice Filmowej pracuje od 1 lipca 1969 r, początkowo, jako z-ca redaktora naczelnego, a od 1972 r. jako redaktor naczelny. Funkcję tę pełni do chwili obecnej. W czasie swojej długoletniej pracy w Wytwórni Filmów Dokumentalnych dał się poznać jako człowiek dążący za wszelką cenę do wyższego standardu życiowego. W związku z tym zaczął organizować dla siebie różnego rodzaju „chałtury” w celu zarobienia jak największej ilości pieniędzy.”
Nie przypominam sobie, abym na Chełmskiej 21 „zorganizował” choć jedną „chałturę”. Pamiętam, że z Kajetanem Gruszeckim, (pracownik KC PZPR, później korespondent Trybuny Ludu w Moskwie) i z jego inspiracji, zrealizowaliśmy, dla celów partyjnego szkolenia, film o warszawskim przemyśle i zrezygnowaliśmy z honorarium. Wtedy złożył mi wizytę (pracował po drugiej stronie korytarza) reżyser Ludwik Perski, jeden z twórców PKF i po przyjacielsku ostrzegł, abym w przyszłości nie popełniał takich błędów, „bo jeszcze nam, reżyserom każą robić filmy za darmo, w czynie partyjnym.”
Samodzielnie, z własnej inicjatywy i pomysłu zrealizowałem filmy „Bengalia”, który (bez mojej wiedzy) znalazł się na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Dokumentalnych w Krakowie, „Canada, Canada.” i „Po prostu Meksyk” Pozostałe filmy realizowałem na zlecenie władz państwowych i partyjnych. Jeden film pełnometrażowy zamówił u mnie pan Jerzy Myssura, absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, obywatel USA. Film nosił tytuł, wymyślony przez zleceniodawcę: „Ojciec Święty Jan Paweł II w Polsce”, ale o tym nieco później.
Twierdzenie, że za wszelką cenę pragnę się zbogacić upowszechniał towarzysz Jan Grzelak, pracownik KW PZPR w Warszawie. Był to typowy, wierny aparatczyk, którego usunąłem z kolegium PKF, bo za czasu mojego poprzednika nie przychodził na posiedzenia kolegium, nie brał udziału w nagraniach kroniki, a po honorarium przysyłał kierowcę. Gdy zostałem redaktorem naczelnym PKF zadzwoniłem do towarzysza Jana Grzelaka i poinformowałem, że jeśli nie będzie brał udziału w pracach kolegium skreślę go z listy. Usłyszałem: spróbuj. Kierowca odszedł od okienka kasy z kwitkiem. Na moje nieszczęście towarzysz Grzelak awansował do Wydziału Prasy Radia i Telewizji KC i bez przerwy zajmował się moimi zarobkami. Jeden film o wizycie Breżniewa w Polsce (wyświetlany na 7 ekranach jednocześnie) na polskiej wystawie w Moskwie nakazał mi zrealizować, właśnie Jan Grzelak-mój prześladowca. Film cieszył się wielkim zainteresowaniem nie tylko moskwiczan, ale prasy i telewizji. Dokładny opis można przeczytać na mojej stronie (https://pekaefczyk.com), zapraszam i zachęcam.
Przez całe długie życie nie dążyłem do bogactwa. Nie przyjąłem mieszkania od Aleksandra Zawadzkiego, gdy po październiku 1956 roku wybrano mnie sekretarzem partii w Kancelarii Rady Państwa, Kancelarii Sejmu i Ogólnopolskiego Komitetu FJN. Nie przyjąłem propozycji pracy na stanowisku dyrektora u przewodniczącego Rady Państwa, nie przyjąłem pracy w aparacie partyjnym proponowanej mi przez Zdzisława Żandarowskiego, sekretarza KC PZPR. Gdy zostałem redaktorem naczelnym PKF nie kupiłem willi proponowanej mi przez sekretarza Komitetu Dzielnicowego PZPR na Mokotowie, ale ją obejrzałem. Nie wyobrażałem sobie życia trzyosobowej rodziny w piętrowym budynku.
Następny fragment służb tajnych brzmi: „W październiku 1979 r. M. Chrzanowski zorganizował wyjazd do USA w celu filmowania pobytu papieża w ośrodkach polonijnych. Wyjazd ten nie przyniósł żadnych efektów, ponieważ nie uzyskano zgody na filmowanie od władz amerykańskich. Wizyta ta była realizowana bez żadnych przygotowań, przyniosła tylko znaczne straty WFD.”
Jerzy Myssura zaprosił czteroosobową ekipę PKF do Nowego Jorku, bo film przyniósł mu duże zyski. Opłacił nasz pobyt, transport (wynajął do naszej dyspozycji samochód), którym przez miesiąc poruszaliśmy po USA. Ponieważ nasz pobyt zbiegał się z wizytą papieża w USA, sądziliśmy, że będzie chciał relację o papieżu w NY dołączyć do filmu. Dyskutowaliśmy o tym w redakcji. Nie chciał. Napisał o tym w faksie, który przytaczam. Nieuctwo i nierzetelność agenta służb specjalnych zawarte jest w zdaniu: „…nie uzyskano zgody na filmowanie od władz amerykańskich,” W archiwum na Chełmskiej są materiały, które przywieźliśmy z USA, filmowaliśmy pobyt papieża dla naszych potrzeb, zamieściliśmy o wizycie papieża temat w PKF. Na filmowanie kogokolwiek i czegokolwiek w USA nie trzeba mieć żadnej zgody. Nieuczciwy pracownik służb tajnych przeniósł polskie rygory do USA.
W swoim życiu filmowałem defiladę w Atenach, z okazji czwartej rocznicy dojścia do władzy „czarnych pułkowników." Bez zgody, a w dodatku bez wizy w paszporcie. Bez zgody filmowałem VI flotę USA na Malcie i na morzu. Pracownicy służb specjalnych mają dziwne skłonności, sądzę, że piszą notatki na zlecenie i pod zapotrzebowanie. W czasie pracy w Krajowej Agencji Wydawniczej wydawałem książkę głośnego wówczas szpiega, który pracował w Wolnej Europie. Autor opisał w niej lot Jumbo Jet’em, bez sensu, bo nigdy tym samolotem nie leciał. Udowodniłem mu to w rozmowie. Jumbo Jet’em leciałem 5 razy z Paryża do Meksyku i z powrotem, z Paryża do Nairobi i z powrotem, z Karaczi do Bejrutu. CDN.
Na zdjęciach korespondencja służb tajnych i fragmenty wyżej cytowane, faxy od Jerzego Myssury i dwa zdjęcia z Puszczy Białowieskiej.






środa, 5 grudnia 2018

DROGI ADAMIE

Jestem Ci niezmiernie wdzięczny, że słyszysz moje myśli, ja, niestety słuch mam już słaby więc intensywnie oszczędzam, by zakupić za 5600 PLN, jakiś aparacik choć wiem, że głosu Maryi Zawsze Dziewicy nie usłyszę, albowiem ONA zaniemówiła słuchając pana Mateusza Morawieckiego, chwilowego premiera, z łaski miłościwie nam panującego PANA PREZESA. Tekst Twój przeczytałem, bez bożej pomocy, z wielką uwagą i takimż zdumieniem.
Piszesz: "... ale nawoływanie do otwarcia „ Puszki Pandory” to drogowskaz dla innych co mamy robić jak nie podoba nam się władza . W takim razie na co pojęcie , demokracja, wolne wybory"
W dwóch zdaniach, Adamie, zawarłeś tyle problemów, że odpowiem po kolei. Pojęcie demokracja istnieje m.in. po to, żeby ludzie mogli dokonywać wolnych wyborów swoich władz, ale także i po to by obywatele mogli "nawoływać" do protestu, gdy rządzący powołując się na "mandat dany im przez naród", niszczą instytucje demokratyczne, miast je unowocześniać i usprawniać. Wolne wybory o niczym jeszcze nie przesadzają. Przy pomocy wolnych wyborów do władzy dochodzili i dochodzą dyktatorzy. PiS został wybrany w wolnych wyborach to nie ulega wątpliwości, ale usiłuje budować państwo tylko dla swoich. Oto przykład pan prokurator Stanisław Piotrowicz należał do PZPR, ja też należałem do PZPR. Pan prokurator bryluje z różańcem, na którym krowę można uwiązać i niszczy instytucje demokratyczne, a ja zaliczony jestem do gorszego sortu, bo się nie sprzedałem. I jestem w tym państwie bez przerwy obrażany. W dodatku wolno mi mniej, bo mam lewicowe poglądy, nie muszę Ci przypominać kto rozgłasza takie niedorzeczne poglądy.
Rząd PiS podporządkowuje sobie niezawisłe sądy. Napotkał wprawdzie na kłopoty w UE, ale swoje zrobił. Ten rząd uznaje tylko tych, którzy mu potakują, lizusów i tym podobnych koniunkturalistów. I jak tu nie nawoływać i nie protestować? Gdy kaczyści opanują wymiar sprawiedliwości zaczną repolonizować media. Część już zrepolonizowali. Aliści największy przyjaciel, który rozsiewa po świecie demokrację przy pomocy napalmu i rakiet pogroził paluszkiem. Pani ambasadorka USA skarciła, jeszcze premiera, pana Mateusza Morawieckiego, że własności amerykańskiej (TVN) repolonizować nie wolno, bo ta firma nad Wisłą broni interesów tych z nad Potomaku. Wyjdę więc na ulicę w obronie wolności słowa i obrazu.
Ale wyjdę pod pewnym warunkiem, bo jak wiadomo tylko marsz parasolek odniósł pozytywny skutek, pozostałe protesty marszowe rząd wykorzystał dla własnej obrony pokazując Brukseli jaka to u nas wolność maszerowania. Stąd wniosek, że przestarzałe marsze trzeba zamienić na nowoczesne blokady. Zablokować wszystkie ważne budynki władzy w stolicy, zablokować szczelnie i na długo. Niech wybrani przez naród poznają siłę myślącego suwerena, zaś 5.711.627 narodu niech się za rząd modli, w oczekiwaniu aż królowa Polski przyjdzie z pomocą.
Na koniec odpowiadam na Twoje ostanie pytanie "...co mamy robić jak nie podoba nam się władza"? Protestować , Adamie, skutecznie protestować. Takie prawo daje nam demokracja. I w tym jest prawdziwy urok demokracji.
Pozdrawiam Cie mile i serdecznie.

sobota, 17 listopada 2018

NA ODCHODNE ( w oczach karykaturzystów)

To już przedostatni odcinek „Na Odchodne”, może trochę nieskromny, proszę więc o wybaczenie i zrozumienie. Nie szukam rozgłosu, swoje pięć minut miałem bardzo dawno temu, było, minęło…nie ma czego żałować, wszak wszystko przemija. 
Przez 35 lat pisywałem na różnych łamach, łajano mnie w licznych tytułach i dokumentach. Było, minęło. 
Na odchodne pragnę jeszcze pokazać, jak mnie postrzegali artyści. Zacznę jednak od mojej ukochanej,czteroletniej wnusi, która tak mnie widziała - patrz pierwszy rysunek. Ostatni obrazek bardzo trafnie przedstawia mój życiowy dorobek materialny.
Po ukończeniu studiów zaczynaliśmy z Renią dorosłe życie z małymi, sfatygowanymi walizeczkami. Kończyliśmy, jak na rysunku. Śpimy spokojnie, o 6 rano nie załomocą do drzwi naszego mieszkania, choć dziś nie można mieć stuprocentowej pewności, nie braliśmy bowiem łapówek, nie robiliśmy przekrętów, nie kradliśmy. Odejdziemy z podniesionymi głowami.
Nie mówię żegnajcie, pozostał mi jeszcze ostatni odcinek.




piątek, 2 listopada 2018

POD DYKTANDO POLITYCZNEGO ZŁOCZYŃCY



  Najpierw nas skłócił, potem nas posortował, postraszył robalami i Putinem. Wygrał wybory, obsadził najważniejsze stanowiska w państwie miernotami i z wielkim powodzeniem realizuje swój plan. Sprawił, że liderzy opozycji (mam nadzieję bezwiednie) realizują jego scenariusz. Polki i Polacy nie dyskutują, nie spierają się tylko walczą, walczą, walczą. Zwalczają się z niespotykaną zajadłością. Jak długo to potrwa?
  Wybory samorządowe zakończyły się remisem ze wskazaniem na opozycję. Nadszedł czas refleksji. W wielu gminach, miasteczkach i powiatach nie wyłoniono zdecydowanego zwycięzcy. Radni z różnych partii zaczęli się zastanawiać co robić dalej, z kim zawrzeć koalicję, by wprowadzić normalność? Bo normalność w Polsce gminnej, miasteczkowej i powiatowej jest konieczna do życia. I w tym momencie zawrzało.
  Zaskoczyło mnie stanowisko SLD. Włodzimierz Czarzasty zawiesił radnych, członków SLD, za próbę zawiązania koalicji z radnymi PiS. To wielki błąd. Dlaczego?
  Szef PiS odnosi sukcesy, bo prowadzi nieustającą wojnę w Polsce z wrogami Polski, Polakami. Największym wrogiem jest Platforma Obywatelska, która nie pozostaje PiS-owi dłużna. Tłuką się więc na prawicy, na Wiejskiej. Niech się tłuką. Przez prowadzenie nieustającej wojny PiS utrzymuje swój elektorat w gotowości. W PiS jak w każdej partii są ludzie mądrzy i głupi. Zakładam, że ci mądrzy w gminach, małych miastach, powiatach, aby rozwiązywać problemy swoich wyborców, chcą współpracować na zasadach partnerskich z radnymi SLD, którzy mają podobne intencje. Karanie za to radnych z SLD jest bez sensu. Współpraca ludzi o różnych poglądach osłabia politykę Nowogrodzkiej. Karanie radnych SLD umacnia podziały. Innymi słowy pan Włodzimierz Czarzasty realizuje scenariusz napisany przez pana Jarosława Kaczyńskiego. Więcej dowodzi, że niezbyt się troszczy o normalne warunki życia ludzi w gminach, miasteczkach i powiatach. Polubił bijatykę trwającą na prawicy.
  Podział polskiego społeczeństwa nie przyniesie państwu i obywatelom żadnych korzyści. Politycznemu złoczyńcy udało się skłócić sąsiadów, przyjaciół, nawet rodziny. Jeżeli radni PiS próbują współpracować z radnymi z innych partii to znaczy, że nie akceptują permanentnej wojny narzuconej przez centralę. I należy to wykorzystać.
  Co innego współpraca na szczeblu centralnym, SLD powinien bronić instytucji państwa demokratycznego, gdy je PiS burzy i usiłuje sobie podporządkować.
 


poniedziałek, 29 października 2018

WŚCIEKLI "LEWICOWCY"

Facebookowi lewicowcy przypuścili wściekły atak na pana Włodzimierza Czarzastego za złamanie obietnic, że nie przystąpi do koalicji z PiS. Wytykają liderowi SLD, że w kilku miastach i gminach nowo wybrani radni SLD prowadzą rozmowy z radnymi z PiS, zamiast okładać się maczugami. Wśród licznej grupy rozwścieklonych trafiłem nawet na nazwisko utytułowanego, swego czasu, nad Wisłą dwupartyjnego agenta CIA. Tego osobnika wykluczam, a do wściekłych apeluję: Wściekać będziecie się w niebie, tu na ziemi spróbujcie pomyśleć. Bo pierwszą cechą lewicowca jest myślenie, a nie wścieklizna.
We Wściekłych Głowach (25.000) mieszkańców lud polski wybrał dziesięciu nowych rajców, trzech z PiS, dwóch z SLD, dwóch z PSL, dwóch z komitetu Wściekłe Głowy - nasze miasto i jednego bezpartyjnego. Żadna z partii nie może rządzić sama, każda musi mieć koalicjanta. W miasteczku trzeba rozbudować wodociągi, unowocześnić kanalizację i zrobić jeszcze kilka rzeczy polepszających życie mieszkańców. PiS-owi udało się przekonać do koalicji rajcę bezpartyjnego. Sponiewierani przez PiS rajcy z PSL nie chcą nawet słyszeć o koalicji, dwaj rajcy ze Wściekłych Głów są zdolni jedynie do wściekłości. Aby uniknąć katastrofy niemożności rajcy SLD wchodzą do koalicji. Nie widzę w tym nic złego. Lepiej, że pracują dla lokalnej społeczności niżby bezrozumnie się wściekali. Przecież polska walka dzikich plemion musi się kiedyś skończyć.
Gdyby pan Włodzimierz Czarzasty zawiązał koalicję z panem Jarosławem Kaczyńskim przestałbym na SLD głosować. Dlaczego?
Bo pan Jarosław Kaczyński posortował Polki i Polaków i będzie smażyć się za to na dnie piekieł. Po wygranych wyborach usiłował nam wmówić, że rozwalając instytucje demokratyczne państwa, (niedoskonałe) miast je ulepszać, działa z upoważnienia narodu. 5.711.627 obywateli głosujących na PiS to zaledwie część narodu. Kłamstwo ma krótkie nogi o czym pan Kaczyński przekonał się 21 października. Część narodu już przejrzała na oczy, wyniki głosowania nie zapowiadają zwycięstwa w wyborach do Sejmu. Rządzenie nienawiścią nie ma przyszłości. Partia pana Kaczyńskiego wyznaje wsteczne poglądy, których świat cywilizowany nie akceptuje. Pan Włodzimierz Czarzasty o tym wie, wszak to inteligentny i mądry polityk więc oskarżanie go o złamanie słowa jest niegodziwe i obrzydliwe. Zdumiewa mnie i smuci, że osoby uważające się za lewicowców wypowiadają się emocjonalnie, nie myślą, uogólniają drobne zdarzenia.
Współczuję wszystkim Wściekłym, wiem, że myślenie ból Wam sprawia.

niedziela, 28 października 2018

NA ODCHODNE (Album)

Mam nadzieję, że tym razem skończę cykl wspomnień „Na Odchodne” Zostało już tak niewiele…do opisania. Pisząc o własnych przeżyciach, pragnę przede wszystkim pokazać, jak wyglądało życie w Polsce Ludowej, poniewieranej dziś przez złoczyńców politycznych i służących im historyków. Wracam zatem na Wilczą do Krajowej Agenci Wydawniczej. Zadzwoniła właśnie pani sekretarka: panie redaktorze szef zaprasza.
Jeszcze nie zdążyłem przywitać się z Dobrosławem Kobielskim, a pani sekretarka wniosła kawę i ciasteczka. Już miałem zapytać Sławka z jakiej okazji ta kawa, ale uprzedził mnie pytając co u Reni? 
A potem przeszedł do właściwego tematu. 
- Zamierzamy, Mirku wydać na czterdziestolecie zakończenia wojny album upamiętniający zwycięstwo. 
- Cel zbożny, tyle że w naszej redakcji nie ma wojskowych.
- Nie chodzi o redakcję tylko o ciebie. Wczoraj na posiedzeniu kierownictwa podjęliśmy decyzję, by powierzyć stworzenie albumu tobie właśnie, stąd to spotkanie i moja prośba.
- Sławku, ja nawet ani godziny nie służyłem w wojsku.
- Wiem, jestem przekonany, że sobie poradzisz, masz na to półtora roku. 
Każdemu innemu szefowi kategorycznie bym odmówił, Kobielskiemu nie mogłem, bo gdy po wprowadzeniu stanu wojennego nie zweryfikowano mnie w PKF zaproponował mi pracę w Krajowej Agencji Wydawniczej choć go o to nie prosiłem.
W redakcji pojawiałem się bardzo rzadko, przesiadywałem w bibliotekach i archiwach fotograficznych. I tu doznałem wstrząsu. Wśród fotografii trafiłem na zdjęcie z wydarzenia, w którym uczestniczyłem jako ośmioletni chłopiec. Działo się to w Kaliszu, jesienią 1939 roku, Niemcy zamordowali księdza, na oczach ludzi spędzonych na plac przez żołnierzy wermachtu. Odżyły po latach koszmary, których wojna mi nie oszczędziła. 
O napisanie tekstów do albumu zwróciłem się do młodych historyków wojskowych, opracowanie graficzne powierzyłem Andrzejowi Arcimowiczowi. Na kilka dni pojechałem do Moskwy, by w radzieckich archiwach znaleźć potrzebne zdjęcia.
Wszystko przebiegało zgodnie z planem. Gdy autorzy, Czesław Grzelak, Henryk Stańczyk i Stefan Zwoliński dostarczyli teksty poprosiłem Bronisława Zielińskiego, z którym byłem zaprzyjaźniony, by je przejrzał. Teksty tłumaczowi Hemingwaya bardzo się podobały. Zwrócił mi jednak uwagę na następujący fragment: „…we wczesnych godzinach rannych 17 września 1939 roku wschodnie granice Polski przekroczyła Armia Czerwona, by jak stwierdzają odpowiednie enuncjacje radzieckie uchronić Ukraińców i Białorusinów zamieszkujących wschodnie kresy II Rzeczypospolitej od niewoli niemieckiej.”
- Tego ci cenzura nie puści, albowiem do tej pory Armia Czerwona wkracza na zachodnie tereny Ukrainy i Białorusi, a nie do Polski. Założyliśmy się nawet o butelkę Budafoku, że Mysia (tak ja twierdziłem) nie zwróci na ten fragment uwagi. Bronisław Zieliński miał rację, ale zakład ja wygrałem, udało się bowiem cenzora przekonać, że Armia Czerwona nie mogła wkraczać na własne terytorium. Zakładu nie sfinalizowaliśmy, bo Bronisław Zieliński odszedł do krainy wiecznych łowów, z fuzją podarowaną mu przez Ernesta Hemingwaya.
Dalszych kłopotów nie przewidywałem. Andrzej Arcimowicz zakończył tworzenie makiety o czym natychmiast poinformowałem Dobrosława Kobielskiego. 
Aliści, dyrektor - redaktor naczelny KAW zakomunikował mi, że na makietę pragnie rzucić okiem dr nauk humanistycznych, generał Józef Baryła, szef Głównego Zarządu Politycznego WP. Pojechaliśmy na Plac Zwycięstwa. Gdzie zostaliśmy, mówiąc językiem współczesnej młodzieży, zmasakrowani. Generał rozwalił makietę, wręczył nam zdjęcie młodego oficera Wojciecha Jaruzelskiego stojącego ze swoim kolegą na skrzydle strąconego niemieckiego samolotu. Zdjęcie nadające się co najwyżej do rodzinnego albumu, śmieszne, by nie powiedzieć groteskowe. Wskazał nawet własnym palcem stronę makiety, na której ma być fotka zamieszczona I aby nie było wątpliwości przydzielił nam pułkownika, który miał pilnować, by rozkazy generała były wykonane. 
Pokonani, wróciliśmy na Wilczą w rytmie marsza żałobnego. Drugiego dnia po zwycięstwie generała pojawił się na Wilczej pułkownik w pełnym rynsztunku. W wojsku nigdy nie służyłem, nie stanąłem więc na baczność. Początkowo rozmowa się nie kleiła, zauważyłem, że pułkownik czuje się nieswojo w roli nadzorcy. Gdy przełamaliśmy pierwsze lody okazało się, że pułkownikowi też się zdjęcie nie podoba. Przez kilka dni porządkowaliśmy makietę i zastanawialiśmy się co zrobić, by zdjęcia nie publikować. Aby zintensyfikować myślenie wpadaliśmy na kawę „Pod Kuranty. I właśnie” Pod Kurantami” pułkownik doznał iluminacji. Oznajmił, że generał źle się wyraża o oficerach, którzy wyjechali z ojczyzny. Poradził mi bym zadzwonił do generała i zapytał kto zacz ten drugi na skrzydle? 
Zadzwoniłem, powiedziałem, że pułkownik nie wie, ale obawia się, iż może to być… Nie dokończyłem zdania, generał rozkazał: wyrzucić zdjęcie!
Album ukazał się w nakładzie 20.000 egzemplarzy. Sprzedał się jak ciepłe bułeczki, może dlatego, że było w nim o wszystkich frontach i partyzantach. Ministerstwo Kultury i Sztuki przyznało mi nagrodę. W gabinecie szefa Krajowej Agencji Wydawniczej odbyła się kameralna uroczystość, którą zaszczycił generał Józef Baryła, doktor nauk humanistycznych. Wypiliśmy bruderszaft. Był to jedyny generał w moim życiu, z którym daliśmy sobie buzi.

środa, 24 października 2018

ZANIM ROZPALICIE STOSY

Facebookowi lewicowcy zapłonęli oburzeniem, piszą listy otwarte, a co bardziej krewcy zaczynają budować stosy, na których spalą kierownictwo SLD i Włodzimierza Czarzastego, za wynik wyborczy. 
6,6 % to nie jest wynik, od którego można dostać zawrotu głowy, ale mnie satysfakcjonuje, choćby tylko z tego względu, że przed wyborami do sejmu nie będzie już można straszyć, że głos oddany na SLD jest głosem zmarnowanym. Próg wyborczy został bowiem przekroczony. Na lewicy tylko SLD go przekroczył!
Żyję nadzwyczajnie długo, ale pamięć, dzięki genom od moich Rodziców, mam jeszcze dobrą. Zatem wszystkim oburzonym lewicowcom facebook'owym przypominam. Pan Włodzimierz Czarzasty przejął upadłość, pod nazwą SLD, w momencie, gdy neoliberałowie i prawica jednogłośnie stwierdzali, że to koniec Lewicy, bo SLD nie zdobył ani jednego mandatu w sejmie. Na szczęście marzenia się nie sprawdziły, bo pan Włodzimierz Czarzasty do tego nie dopuścił. Panie Włodku, gratuluję i dziękuję.
Pan Włodzimierz Czarzasty jest politykiem inteligentnym i błyskotliwym, w dyskusjach z przeciwnikami politycznymi błyszczy szybkimi i ciętymi ripostami. Jest człowiekiem myślącym samodzielnie. swoją postawą dowiódł, że nie lęka się autorytetów. Moją sympatię zdobył za sweterki, bo chciał być jednym z nas, gdy się jednak zorientował, że konserwatywni lewicowcy stroju nie akceptują założył garnitur. Ale sposób wypowiadania się ma nadal inteligencki, a elektorat oczekuje wypowiedzi "lidera". Pan Włodzimierz ma wielkie lewicowe serce. Głosi więc, "że nie ma wroga na lewicy" Może to i prawda Sęk w tym, że na lewicy jest sporo głupców.
Ta dobroć pana Włodka powoduje, iż przygarnia każdego kto się lewicowcem nazwie. A to wielki błąd. Chcesz do nas przystąpić musisz spełnić kilka warunków, w przeciwnym razie pozostań sympatykiem.
SLD ma dobry, postępowy program. Radzę poniechać kwiecistych form przekazu. Ten program można przedstawić w 10 punktach, krótkich i zrozumiałych przez wszystkich. Dziesięć punktów to dziesięć zobowiązań, jak dziesięć przykazań, które są także moje choć jestem niedowiarkiem.

niedziela, 21 października 2018

PRZEGRANI ZWYCIĘZCY


Przemówienie pana Jarosława Kaczyńskiego, którym TVN zainaugurowała wieczór wyborczy wprawiło mnie w przygn ębienie. Pan prezes obwieszczając sukces wyborczy wskazał nawet autora zwycięstwa, pana Mateusza Morawieckiego.
W tym momencie przypomniałem sobie jak witał bukietem kwiatów na lotnisku panią Beatę Szydło po zwycięstwie 1 : 27.w Brukseli.
W PiS lubią klęski pokazywać jako sukcesy. W Łodzi, obywatele odrzucili brutalny atak PiS na panią Hannę Zdanowską, zdecydowanie i jednoznacznie. W Warszawie nie poparli byleJakiego, przewodniczącego komisji zwalczającej panią Hannę Gronkiewicz - Waltz i autora nowelizacji ustawy o IPN, bubla na światowa skalę. 32 procent głosów uzyskanych w wyborach do sejmików wygląda imponująco. Ale ten wynik o niczym nie świadczy. Albowiem partie anty pisowskie uzyskały ponad 40 procent głosów.
Dzisiejszego wieczoru spojrzałem w przyszłość z nadzieją i optymizmem.

poniedziałek, 8 października 2018

ODGRZEWANE KOTLETY ?


  Wczoraj, niedziela, (7.10.2018) dwaj sekretarze stanu, Andrzej Dera od prezydenta i Jacek Sasin od premiera jednym głosem usiłowali nam wmówić, że taśmy prawdy z przed lat są odgrzewanymi kotletami, są bowiem znane i nie wnoszą nic nowego do polityki.
  Najprawdopodobniej panowie ministrowie znali już wtedy wypowiedzi prezesa banku. Ja, podatnik, wyborca = obywatel nie znałem tej taśmy, dowiedziałem się o jej istnieniu dopiero teraz. Fragmenty tych taśm są dla mnie szokiem. I nie o język mi chodzi. Jaki człowiek, taki język. Propozycje składane przez ówczesnego prezesa banku wprawiają w osłupienie. I skłaniają do pytania, dlaczego nie zajęła się nimi prokuratura?
  Premiera Mateusza Morawieckiego pomijam chwilowo w swoich rozważaniach. Zajmę się argumentacją dwóch osiłków umysłowych w randze sekretarzy stanu. Ich zdaniem…
 - Nie można obciążać premiera Morawieckiego tym co wygadywał prezes banku Morawiecki.
  - W biznesie dopuszczalne są niezgodne z prawem propozycje i praktyki. Rzeczywiście? Człowiek, który zamierza chrystianizować Europę może być wyznawcą dwóch moralności? Mieliśmy już przez chwilę takiego premiera, który zachwalał chrześcijańską rodzinę i prowadził hulaszcze życie. Dziwnym trafem też był premierem z nadania Jarosława Zbawiciela.
 - Dygnitarze z PiS-u ignorowali pytania : znaliście taśmę i powierzyliście Morawieckiemu stanowisko premiera?
  - Wychwalali politykę premiera Morawieckiego pod niebiosa. Czy nie za wcześnie? Jak twierdza wiarygodni ekonomiści koniunktura gospodarcza zbliża się do końca. Już dziś widać, że balon sukcesu musi pęknąć. Nie ma już pieniędzy są za to strajki.
  - Obłudni dygnitarze twierdzili, że dopuszczenie do prac nad ustawą o dobrowolności szczepień wynika z szacunku do obywateli. Pytam : dlaczego postępowe, światłe projekty PiS odrzuca? Składają je wszak obywatele?
  - Z wypowiedzi dygnitarzy dowiedzieliśmy się, że przed wyborami do Sejmu rozpoczną się procesy. Prokurator generalny i minister sprawiedliwości ma pełną szafę dokumentów.
  Czy w ten sposób PiS zapewni sobie zwycięstwo?

niedziela, 30 września 2018

BYLE JAKI PATRYK JAKI?


  Gdy media (cała prawda, całą dobę) ogłosiły, że pan Patryk Jaki został przewodniczącym komisji do spraw reprywatyzacji w Warszawie przyjąłem wiadomość z ogromnym zainteresowaniem. Oto młody szeryf, elokwentny, dziarski i pełen zapału będzie ścigał przestępców. Życzyłem mu sukcesów i z zapartym tchem śledziłem poczynania młodzieńca. Przeczytałem nawet życiorys, po lekturze zrodziły się wątpliwości. Zdziwiony pytałem, dlaczego na tak odpowiedzialne stanowisko partia, Prawo i Sprawiedliwość desygnowała człowieka bez prawniczego wykształcenia? Przypomniało mi się nawet, nie wiem dlaczego, hasło z odległej przeszłości : nie matura lecz chęć szczera…
  Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że pan Patryk Jaki, wiceminister sprawiedliwości miał szczere chęci…
  A co najważniejsze stał się osobą rozpoznawalną i popularną. Prawdopodobnie wtedy właśnie naszła go chęć kandydowania na prezydenta Warszawy. Młody szeryf popełnił błąd podstawowy, okazało się rychło, ze komisja Jakiego, zwalcza głównie panią Hannę Gronkiewicz-Waltz, a reprywatyzacja odbywała się także za jej poprzedników.
  W PiS doszli do przekonania, że szeryfowanie Jakiego sukcesu wyborczego partii nie przyniesie i wykreowali pana Patryka na twórcę ustawy o nowelizacji IPN. Błyszczał ten młody patriota w mediach, jako autor ustawy nowelizującej IPN, obrońca dobrego imienia Polaków-Aniołów. Szeryf ścigający na całym globie ziemskim osobników pomawiających patriotów polskich o niegodziwość i mordowanie Żydów.
  Jak się to skończyło wszyscy wiemy. A skończyło się tak, bo autor ustawy prócz dobrych chęci nie miał przygotowania zawodowego, nie jest prawnikiem. Amatorzy nie powinni pisać ustaw. Dobrymi chęciami można co najwyżej piekło wybrukować.
   Pan Patryk Jaki ma jedną wielka zaletę jest dyspozycyjny. Ale to za ubogie kwalifikacje, by zostać prezydentem Warszawy.
  Ze źródeł zbliżonych do…nie wymieniam, bo Państwo doskonale wiecie jakich, donoszą, że powstał tajny związek „AntMatRad”, który zamierza wysadzić w powietrze Pałac Kultury i Nauki.
  Istnieją zbliżone do prawdy przypuszczenia, że PatJak po objęciu stolca prezydenckiego dyspozycję wykona. Z gruzów po PKiN zostanie zbudowany FORT-TRUMP.

wtorek, 18 września 2018

OSZAŁAMIAJĄCE SUKCESY

Oglądaliśmy z Renią relacje medialne z "rozmów Par Prezydenckich" ( nowe zjawisko w dyplomacji) oraz całą transmisję z konferencji prasowej, z której wynika, że.
pan prezydent, Andrzej Sebastian Duda kroczy od sukcesu do sukcesu wspierając Amerykę finansowo.
Będziemy od największego przyjaciela kupować droższy gaz i aby wesprzeć rozkwitającą gospodarkę USA zapłacimy za "patrioty" najwięcej ze wszystkich nabywców. Pan prezydent Trump zapewnił pana prezydenta Dudę, że "patrioty" są najnowocześniejsze na świecie. Tymczasem generałowie USArmy zachwalań swojego zwierzchnika nie potwierdzają. Zgadzają się natomiast, że polscy "patrioci" płacą za amerykańskie "patrioty" najwięcej pieniędzy.
Pan prezydent Duda błagał pana prezydenta Trumpa, aby ten przysłał do Polski jak najwięcej wojaków i zadeklarował, że zapłaci więcej niż oni są warci.
Przypomniał też bohaterski wyczyn, świętej pamięci, pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który powstrzymał ruskie czołgi jadące na Tbilisi.
Obaj wielcy prezydenci ani słowem nie wspomnieli o zniesieniu wiz dla Polaków.

środa, 12 września 2018

BRAWA DLA SENATORA

Przybudówka Prawa i Sprawiedliwosci czyli Platforma Obywatelska zawiesiła senatora Macieja Grubskiego za mądrą wypowiedź o Rosji i prezydencie Władimirze Putinie. Zawieszenie mądrego senatora kompromituje całkowicie Platformę Obywatelską i potwierdza moje twierdzenie, że PO i PiS to siostrzane partie, różniące się w detalach. PiS uwielbia kajdanki, a PO białe rękawiczki. Myślenie i głoszenie innych poglądów jest surowo karane w obu formacjach.                                                        Pan senator Maciej Grubski nie powiedział w końcu nic nadzwyczajnego, podobnie jak on myślą miliony Polaków, bo nie chcą płacić więcej za gaz i benzynę. Władimir Putin jest rzeczywiście wybitnym politykiem, wstrzymał rozkradanie Rosji, reformuje gospodarkę, zmodernizował armię. Buduje Nord Stream 2 i nikt mu w tym nie przeszkodzi. To pan Jerzy Buzek nie zgodził się na budowę rurociągu przez terytorium Polski. Słyszałem na własne uszy , jak Władimir Putin wyraził zdziwienie, że władze Polski nie chcą rocznie miliarda dolarów za sam przebieg rurociągu. Rosja i Niemcy zbudowały Nord Stream 1, bo to jest w ich interesie. Władze Polski zamierzają kupować droższy gaz. Nie w interesie nas, konsumentów. Ze skroplonego gazu coś tam chyba skapnie dla decydentów? Bo inaczej tego nie da się wytłumaczyć. Pan senator powiedział, że Rosja nie zagraża Polsce. I ma rację. Politycy tylko nas straszą, a dowodów nie przedstawiają. Brawa dla pana senatora także za to, że wystąpił z PO.

niedziela, 15 lipca 2018

NA ODCHODNE (Edward Osóbka-Morawski)



  Szef KAW, Dobrosław Kobielski polecił mi, bym się skontaktował z panem Edwardem Osóbką - Morawskim w sprawie pamiętników. Dla młodzieży wyjaśnienie : Edward Osóbka – Morawski był pierwszym premierem rządu po wyzwoleniu Polski przez Armię Czerwoną i wojsko polskie. Pewno w szkołach o tym nie uczą.
  Natychmiast udałem się do pana Edwarda Osóbki – Morawskiego, podpisałem umowę i zacząłem czytać, imponujące objętością, wspomnienia o czasach przedwojennych. Autor był wtedy działaczem Polskiej Partii Socjalistycznej. Opisywał czasy przedwojenne i powojenne żywym, bezpretensjonalnym językiem. Po dziesięciu dniach lektury, z tekstem oznaczonym na marginesach znakami zapytania i uwagami, pojawiłem się u Autora i tak zaczęła się nasza oficjalna  znajomość, która z czasem została wzbogacona wzajemną sympatią. Jakiś wpływ na to miały dwa niewiele znaczące fakty. Pan Osóbka – Morawski działał przed wojną także w Wieluniu, a ja zdawałem w Wieluniu maturę. W latach 1948 - 1950 dyrektorem Liceum był Aleksander Wiankowski, którego znał jeszcze przed wojną, pan Edward Osóbka-Morawski.
  Wielokrotnie w mieszkaniu pana Premiera i w redakcji omawialiśmy moje uwagi, zastanawialiśmy się, które partie zakwestionuje cenzura. Autor wprowadzał do tekstu, na gorąco poprawki, z którymi się zgadzał, cieszyliśmy się z postępów przy opracowywaniu tekstów.
  W przerwach Edward Osóbka- Morawski opowiadał różne zdarzenia, których w pamiętnikach nie opisał. Wiele z tych opowieści zapamiętałem. Jedną tu przytoczę. Edward Osóbka- Morawski, jako premier pojechał z Władysławem Gomułką do Moskwy na spotkanie szefów partii i premierów. Po zakończeniu obrad, a przed pożegnalnym obiadem postanowiono zrobić pamiątkowe zbiorowe zdjęcie. Władysław Gomułka nie chciał pozować do zdjęcia i udał się w ustronne miejsce udając, że go brzuch rozbolał. Zebrani sekretarze partii i premierzy ze zrozumieniem czekali na pojawienie się kolegi. Czas uciekał, a chory się nie pojawiał. Zrobiono więc pamiątkowe zdjęcie bez Gomułki. Pan Edward natychmiast odnalazł I sekretarza PPR, który ucieszył się, że nie będzie go na zdjęciu. Radość nie długo trwała. Następnego dnia na pierwszych stronach „Prawdy” i „Izwiestii” Władysław Gomułka, na zbiorowym zdjęciu, ujrzał własną podobiznę.
  Praca nad książką trwała do pewnego momentu bezkolizyjnie. Zatrzymaliśmy się przy osobie Józefa Cyrankiewicza. Autor wspomnień opisał swojego następcę w sposób krzywdzący. Zapytałem czy może swoje twierdzenia uwiarygodnić dokumentami? Nie mógł, ale nie chciał zrezygnować z tego fragmentu. Rozstaliśmy się z panem Edwardem Osóbką- Morawskim w przyjaźni. Żałowałem, że książki nie mogłem wydać. Zgodnie z prawem KAW wypłacił Autorowi honorarium. Bolałem nad tym, że skończyły się nasze spotkania. Pewnego dnia, już w wolnej Polsce” listonosz przyniósł mi przesyłkę. Edward Osóbka-Morawski przysłał mi swoją książkę. Spornego fragmentu wydawca nie opublikował.

wtorek, 10 lipca 2018

SŁUCH NIESIE SIĘ PO KACZYSTANIE...

wymyślili nową teorię, która ma stać się fundamentem konstytucji nad, którą główkuje panujący nam z łaski Najwyższego doktor nauk prawniczych, pan dwojga imion Prezydent. Jeżeli nasz ukochany Naczelnik orzeknie, że Putin zagraża Ojczyźnie naszej umiłowanej w Bogu, a ja obywatel czyli nikt, powiem, że nie zagraża to pan Zbyszek skaże mnie na więzienie. Nie będzie też można śmiać się z Ojczyzny. I tego ja nie rozumiem, więc może mnie przymkną. W żadnym wypadku nie będzie wolno śmiać się z pana Prezesa Kaczyńskiego. I z tym paragrafem konstytucji zgadzam się całkowicie. Jak można się śmiać z osoby, nad którą należy płakać.
Odkąd pan Prezes obniżył pensję warstwie rządzącej wzięli się, ci ze świecznika, do pracy. Telewizja pokazała, jak pan Prezydent z naręczem kwiatów wparował w łan jęczmienia, chcąc w ten sposób przebłagać Najwyższego, aby suszą nas nie karał. Od razu widać, że pan Prezydent piwko lubi. Jak jęczmień nie obrodzi to z czego piwa uwarzy?
Renia, moja żonka niekanoniczna, czytając com powyżej napisał rzekła, że nie mam racji, bo pan Prezydent, jak widać, jest taki zdolny, że bez jęczmienia piwa nam nawarzył wystarczająco. Schetyna, jeśli mu Tusk pozwoli, przed trybunał Adriana zaciągnie.
Co tam prezydent. Niejaki Mateusz Morawiecki, premier z łaski, wiadomo czyjej, ten bije prawdziwe rekordy. W Brukseli szaty rwał i łzy rzęsiste ronił nad swoimi przyjaciółmi, których sędziwie komunistyczni, co znaleźli schronisko w Sądzie Najwyższym ojczyzny naszej, na śmierć posłali. Gdy się słucha płomiennych, żałobnych przemówień pana Morawieckiego włos się na głowie jeży. Gdyby nie pan Adam Strzembosz, który oznajmił, że w stanie wojennym żaden sąd w Polsce życia nikogo nie pozbawił, suweren podniecony, na Krakowskim Przedmieściu szubienice, by już zapewne wznosił.
Pan Mateusz Morawiecki, jak pokazała telewizja na murach klasztoru w Częstochowie zapowiedział, że nie pozwoli euro poganom podkopywać się pod mury naszej Ojczyzny umiłowanej. Panowie prezydent i premier modlą się ostatnio bardzo intensywnie, bez Prezesa ukochanego, niestety, który od klęczenia choróbska się nabawił. Nie przeszkadza mi widok klęczących prezydenta, premiera i ministrów,nie broń Boże. Ośmielam się tylko zapytać, jak ONI klęczą bez przerwy, a to w zbożu, a to na murach modły zanoszą błagalne to kiedy ONI rządzą?

poniedziałek, 9 lipca 2018

NA ODCHODNE (Komisja Interwencyjna)

Pewien działacz Związku Literatów Polskich przysłał do KAW swoje opowiadania. Jeszcze redaktorzy nie zdążyli tekstu przeczytać, gdy zadzwoniła do mnie Alina Tepli, dyrektor z Zarządu Głównego RSW Prasa Książka Ruch, z pytaniem, kiedy książka się ukaże. Alinę znałem osobiście, podobnie jak wielu ceniłem jej profesjonalizm. Odpowiedziałem, że natychmiast sprawdzę, w jakiej fazie opracowania tekst się znajduje.
W redakcji, którą kierowałem obowiązywała następująca zasada : jeżeli redaktor ma zastrzeżenia przekazuje tekst wskazanemu przeze mnie drugiemu redaktorowi, a dopiero potem kierujemy książkę do dwóch recenzentów. Ocena dwójki czytających była jednoznaczna : opowiadania nie nadają się do druku. Przeczytałem tekst osobiście i podzieliłem opinię redaktorów. Poinformowałem o tym Alinę. I wtedy rozdzwoniły się telefony z różnych domów i instytucji, szaf KAW wydał mi polecenie, abym szybko skierował tekst do recenzentów. Wiedziałem, że nie mam szans. Ale nie skapitulowałem. Zadzwoniłem do Wojciecha Żukrowskiego i Romana Bratnego z błagalną prośbą, by zechcieli napisać recenzje opowiadań anonimowego autora. Obaj pisarze wyrazili zgodę. Poinformowałem Dobrosława Kobielskiego, że recenzenci zobowiązali się w ciągu dwóch tygodni ocenić wartość opowiadań. Interwencje nie ustawały. Gdy szef KAW ponaglał ujawniłem nazwiska recenzentów i zgodnie z prawdą powiedziałem, że nie mogę biegu sprawy przyśpieszyć, albowiem nie wypada mi ponaglać wybitnych i poczytnych pisarzy.
Tymczasem sprawa opowiadań wybiła się na samodzielność i rozwijała się w niebywałym tempie. Mnie zaś ogarnęły wątpliwości co się stanie, gdy recenzenci nie podzielą oceny dwójki redaktorów i mojej? Nie będę miał innego wyjścia i zrezygnuję z pracy w KAW. Gdy poinformowałem Dobrosława Kobielskiego natychmiast wyznaczył termin posiedzenia Kolegium KAW składającego się z zastępców szefa, sekretarza Agencji i czynnika społecznego sekretarza POP PZPR, przewodniczącego Związku Zawodowego i delegata dziennikarzy. Na posiedzenie Kolegium KAW Kobielski zaprosił ministra Kultury i Sztuki, pana Aleksandra Krawczuka, prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego, autora poczytnych książek o świecie antycznym. Czułem się w tym gronie, jak oskarżony.
Na szczęście Wojciech Żukrowski i Roman Bratny orzekli, że opowiadania nie powinny być wydrukowane. Na tym zakończyła się część oficjalna.
Gdy panie z sekretariatu wniosły kawę, ciasteczka i kieliszki, szef firmy otworzył butelkę koniaku, Wojciech Żukrowski zwracając się do mnie zapytał : panie Mirosławie ocenialiśmy z Romanem opowiadania anonimowe, prosimy o ujawnienie nazwiska autora.
Podałem nazwisko.
Wojciech Żukrowski : teraz widzicie z kim ja muszę pracować.
Komisja Interwencyjna Zarządu Głównego ZLP w składzie: Aleksander Rowiński - przewodniczący, członkowie Jerzy Bronisławski, Zbigniew Czajkowski, Jan Goczoł, Helena Kowalik, Tadeusz Kijonka, Dionizy Sidorski, oceniła mnie jednoznacznie. Cytuję fragmenty „Sprawozdania z działalności Komisji…” : Pomijając mało finezyjną, a otwarcie mówiąc gruboskórną formę listu… kierownika redakcji KAW Mirosława Chrzanowskiego, sam fakt (rezygnacji z wydania książek kilku autorów dopisek M.Ch.) raził jak piorunem. Po raz pierwszy w PRL w stosunkach autor wydawca trafił się taki incydent.”
Dostało się też recenzentom : „Co więcej : do swoistego sądu inkwizycyjnego KAW-u powołano członków naszego Związku o znaczących nazwiskach…”
W tym samym czasie z Ministerstwa Kultury i Sztuki otrzymałem takie oto pismo.

niedziela, 8 lipca 2018

NA ODCHODNE (upomnienie)

Byłem wydawcą w czasach reglamentacji (braku) papieru, panowała wówczas moda na pisarzy robotników i wspomnienia zwykłych ludzi . Staszek Zagórski, mój kolega ze studiów, dziennikarz i wydawca w Łomży, ogłosił konkurs ogólnopolski na wspomnienia ludzi pochodzących ze wsi... Powołał mnie do jury konkursu, przeczytałem ponad sto fascynujących prac, wybrane przeze mnie fragmenty wspomnień opublikował w „Kulturze” Janusz Rolicki, sławny dziennikarz i autor super ciekawych książek – ostatnia „Nieznośny urok PRL”.
To też teksty nadsyłane do KAW przez robotników traktowałem z wyjątkową życzliwością. Nie podzieliłem opinii, Anny Susickiej, ( magister filologii polskiej) która kładąc na moim biurku maszynopis powiedziała: tego się nie da czytać.
Poleciłem więc redaktorowi Piotrowi Halbersztatowi, (też magister filologii polskiej) do którego miałem całkowite zaufanie, ocenę tekstu. Z Piotrem pracowałem w PKF, skąd przeniósł się do „Kultury” na sekretarza redakcji. Po wprowadzeniu stanu wojennego nie został zweryfikowany, zamierzał zostać taksówkarzem, ale Basia Siwińska, też z PKF, poprosiła mnie, więc go przyjąłem do „Fikcji i Faktów”. Piotr zgodził się z oceną redaktor Susickiej.
Przeczytałem tekst osobiście, Renia – mgr filologii polskiej, widząc moje zmagania też zapoznała się z maszynopisem i orzekła, że gdyby autor zgodził się z krytycznymi ocenami i solidnie popracował to można by utwór uratować. Zaprosiłem Autora do redakcji, przez kilka godzin dyskutowaliśmy, strona po stronie, ustalaliśmy co zmienić… Autor opuszczał redakcję, jak sądziłem przekonany do poprawek.
Upłynęło około dwóch tygodni od tego czasu, a Autor się nie pojawił. Wezwał mnie natomiast zastępca szefa KAW, Tadeusz Kaczmarek, dał mi do przeczytania skargę, którą Autor wysłał do generała Wojciecha Jaruzelskiego, udzielił mi upomnienia i polecił niezwłocznie książkę wydać.
Chciałem się zastrzelić, ale mój zastępca do spraw graficznych, Mirosław Pokora, znany artysta grafik, wzbogacający książki swoimi ilustracjami, głośny z satyrycznych rysunków zamieszczanych w prasie polskiej, przyjaciel Jerzego Urbana z „Po prostu” wyperswadował mi, że nie warto.
Redakcja przygotowała więc książkę do druku, Andrzej Arcimowicz zaprojektował okładkę, Basia Siwińska wszystkie papierkowe dokumenty.
Zaniosłem tak przygotowany utwór do wiceszefa KAW, Tadeusza Kaczmarką, położyłem dzieło na biurku ze słowami „podpiszcie towarzyszu”.


Nie podpisał. To była dopiero pierwsza skarga, niewinny początek…Ciąg dalszy w następnym odcinku.