niedziela, 9 kwietnia 2017

NA ODCHODNE (Strzałków)

Dziadek Antoni Grudziński

                                            
                                                             Moje zdjęcie z 1937 roku
                       Mama z ojcem rok 1930                                                                                                                                                           Ja i mój brat Rysiek - 1938 rok 
                                                         

Gdy przymykam oczy widzę Strzałków, moją wieś rodzinną, krzyż na skrzyżowaniu dróg, drewniany budynek szkoły czteroklasowej, a obok murowaną, okazałą plebanię, remizę strażacką, pamiętam kurz unoszący się po przejściu stada krów wracających z pastwiska. Gdy klikam "Earth" w Google nie znajduję już domu w którym się urodziłem. Chyba latem wybiorę się do Strzałkowa, by pożegnać się z przodkami na cmentarzu. Strzałków mojego dzieciństwa to wieś biedna, żurawie studzienne, lampy naftowe i karbidowe, kieraty, nocne wachy czuwające czy gdzieś nie palą się budynki i nie  myszkują złodzieje.
W mojej pamięci nie zblakły spotkania u dziadka, na które przychodzili chłopi, by dyskutować z ojcem o polityce, albo słuchać prelekcji panów przyjeżdżających aż z Warszawy. Ojciec mój był członkiem Stronnictwa Ludowego i stąd te wizyty. Babcia przed każdym przyjazdem piekła chleb, który goście zabierali, do stolicy tak im smakował. Do dużych mis zrobionych ze słomy babcia wkładała ciasto, aby wyrosło. Potem takie wielkie bochny wkładała do nagrzanego pieca na chrzanowe liście. Przed pokrojeniem bochenka nożem robiła znak krzyża.

Babcia nie zajmowała się polityką, natomiast dziadek i ojciec mieli chłopom dużo do powiedzenia. Aby przekonać sąsiadów do stosowania nawozów sztucznych nocą wysypywali na ich oziminach nawozy w kształcie krzyża, by w ten sposób rolników przekonać. Za te krzyże dziadka, ojca oraz ich zwolenników ksiądz z ambony wyzwał od żydowskich Wojtków. Pamiętam to zdarzenie. Chłopi ustawili się przed wyjściem z zakrystii i czekali na proboszcza. Gdy przechodził przez szpaler "wyświęcali go kaszkietami", krzywdy nie doznał, ale "najadł się strachu".- mówił potem dziadek Antoni Grudziński. Dziadka kochałem bezgranicznie. 
PS Wszystkim Osobom, Przyjaciołom, Znajomym, Rodzinie serdecznie dziękuję za słowa otuchy po wypowiedzi, iż rezygnuję z komentowania bieżących wydarzeń politycznych. Muszę odpocząć trochę, bo gdy słucham wypowiedzi polityków z zaprzeszłych czasów nóż mi się w kieszeni otwiera na anachroniczną zmianę.