Pod koniec czerwca wysłałem do ORANGE list polecony,
prosząc o nieobciążanie mojego konta opłatą za usługę, z
której nie korzystam. Orange listu nie przyjął.
Choć przyjął list wspólnoty mieszkaniowej wysłany pod ten sam adres wcześniej,
w którym prosiliśmy o założenie światłowodu w naszym budynku.
Żyję na tym
świecie 88 lat, wysłałem w tym czasie tysiące listów do różnych osób i
instytucji i nie zdarzyło się, by listu nie przyjęto. ORANGE ma czarną listę
klientów, których nie lubi, a może posiada urządzenie pozwalające odrzucać
listy, w których klienci domagają się zwrotu pieniędzy? Nie wiem. Wiem
natomiast, że nie sposób dodzwonić się na bezpłatny telefon 19393, bo „inteligentny
informator” mataczy, miast informować. A doradcy żądają od klienta wprowadzania
kodów i haseł, po to, by korzystać z telefonu płatnego.
Umowy z ORANGE
zerwać nie mogę, bo zapłacę wysoką karę, by wyrwać się z łap niesolidnej firmy.
Zdziwiony
awizem udałem się na pocztę, by odebrać „zwrot” czyli własny list. którego
ORANGE nie przyjął. Na poczcie nowe
zaskoczenie. Aby odebrać zwrot listu poleconego trzeba zapłacić. Kto to
wprowadził? Pan premier Mateusz Morawiecki? A może jest to forma dopłat do
„Kuchni Matki Boskiej” lub „Kuchni Jezusa”, które źle na poczcie się sprzedają?
Bóg jeden wie.
W tym miejscu
ciśnie się na usta pytanie zadane dawno temu innemu premierowi: panie premierze
jak żyć? Nie zadam tego pytania panu premierowi Morawieckiemu, bo wiem, jak
żyć. Pytam zatem, dlaczego w państwie demokratycznym klient -obywatel ma
mniejsze prawa niż firmy i korporacje? Kto wprowadził dodatkową opłatę za
zwroty listów?
Będę wdzięczny,
gdy po obejrzeniu zdjęć podzielicie się ze mną,
Panie i Panowie swoimi doświadczeniami.