Nie zdążyliśmy jeszcze ochłonąć po sukcesie pierwszego zeszytu (dlaczego zeszytu) wyjaśnię później, gdy w kioskach ukazał się zeszyt drugi. Rysunkiem ( zdjęcie nr 1) na pierwszej stronie okładki i tekstem Tadeusza Boya-Żeleńskiego „Jachniczek i Marysieńka” czciliśmy trzechsetną rocznicę Wiktorii Wiedeńskiej. Telefony z pytaniami: gdzie można kupić Fikcje i Fakty nie milkły, a my właśnie zastanawialiśmy się jak sukces uczcić, gdy znowu zadzwonił telefon. Usłyszałem: panie redaktorze, szef prosi, aby się pan zjawił niezwłocznie w jego gabinecie.
Dobrosław Kobielski powitał mnie słowami: zobacz, jakiego piwa nawarzyłeś i wręczył mi karteczkę papieru napisaną własnoręcznie przez członka Biura Politycznego KC PZPR (zdjęcie nr 2) towarzysza Jana Główczyka. Usiłowałem złagodzić grozę sytuacji informując Kobielskiego, że znam dobrze Główczyka z czasów, gdy był on redaktorem naczelnym „Życia Gospodarczego”, przeszliśmy wtedy na „ty” i wypiliśmy nawet bruderszaft. Sławek, był kilka razy usuwany z zajmowanych funkcji (ostatnio ze stanowiska redaktora naczelnego „Perspektyw”), które stworzył, wiedział więc,, że moja znajomość z Główczykiem nie ma żadnego znaczenia. Członek Biura Politycznego uznał FiF za miesięcznik, a KAW (Kobielski) nie miała prawa wydawania żadnych czasopism, po tym jak w „Perspektywach” umieścił na okładce zdjęcie żołnierza chińskiego z dzieckiem na ręku, w czasie, gdy stosunki między ZSRR i CHRL były fatalne, no i zdjęcie pierwszego sekretarza komitetu warszawskiego partii w rozmowie z biskupem.
Wróciłem do FiF lekko przejęty, poleciłem redaktorom pisać notatkę, a sam udałem się na spotkanie z koleżanką, Marią Kuczyńską z Wrocławia, bawiącą w stolicy, do kawiarni „Pod Kurantami” mieszczącej się po drugiej stronie ulicy Wilczej. Maria spostrzegła moją markotną minę, bo zapytała, jakie mam kłopoty. Podarowałem jej dwa zeszyty FiF. Po wypiciu kawy udaliśmy się do Biblioteki Narodowej, gdzie pracowała krewna mojej koleżanki i tam bez trudu umieszczono FiF w katalogu książek, a nie czasopism. W ten nie wyszukany sposób Maria sprawiła, że odpadł zarzut, iż Fikcje i Fakty są pismem. Gdyby ktoś z Państwa zapragnął rzucić okiem FiF to proszę ich szukać w katalogu książek. Towarzysz, Jan Główczyk przyjechał na Wilczą, nie zaproszono mnie na spotkanie.
Fikcje i Fakty ukazywały się nadal, ale moje „wstępniaki” z pierwszej strony poddawane były wewnętrznej cenzurze. Ale o tym w następnym wspomnieniu.
czwartek, 22 marca 2018
środa, 21 marca 2018
NA ODCHODNE (Z Chełmskiej na Wilczą)
Gdy po
wprowadzeniu stanu wojennego Jasiu Grzelak mnie nie zweryfikował czyli wyrzucił
z pracy, podobny los spotkał Renię, znaleźliśmy się w olbrzymiej pustce. Renia
odwołała się do sądu i sprawę wygrała, do pracy wróciła tylko na jeden dzień,
by pokazać złoczyńcom, że nie maja władzy absolutnej i okazać im pogardę.
Do mnie przyjechał, czego się nie
spodziewałem, Julian Bartosz z Wrocławia i zaproponował mi pracę. Nie znajduję
słów, aby wyrazić mu za to wdzięczność. Okazał się moim przyjacielem, gdy
znalazłem się w sytuacji beznadziejnej.
W końcu, z Chełmskiej przeniosłem się na
Wilczą, do Krajowej Agencji Wydawniczej, którą kierował Dobrosław Kobielski,
człowiek urodzony jedno pokolenie za wcześnie, znakomity menedżer, świetny
organizator, wielki i odważny ryzykant. Lista jego zalet jest nieskończenie
długa, w tym miejscu wspomnę jeszcze o jednej, dawał swoim pracownikom dużo
swobody, nie ingerował w pomysły, porażki twórcze podwładnych przyjmował ze
spokojem i zrozumieniem. KAW wydawał nie tylko książki, drukował pocztówki,
tłoczył płyty winylowe, czasowo dla zdobycia dewiz skupował makulaturę, by
kupić pierwszy w Polsce „fotoskład,” tak się wtedy nazywało komputerowe „
łamanie tekstów książek.”
Przyjęto mnie w KAW
życzliwie. Abym się nie nudził Kobielski zlecił mi realizację filmu reklamowego
o firmie. Dzięki temu poznałem szybko potęgę KAW, odwiedziłem bowiem wszystkie
oddziały wojewódzkie KAW zbierając materiał do scenariusza.
Trafiłem do redakcji
„Wydawnictw Seryjnych.” i zostałem zastępcą redaktora naczelnego, miałem do
dyspozycji jednoosobowy pokój, biurko i trzy krzesła. W pokoju stała ogromna
szafa, a w niej… o tym w innym odcinku. To właśnie w mojej redakcji powstawał
głośny wówczas i ceniony „Ekspres Reporterów”, wydawano powieści, poezję,
książki sportowe, kucharskie i poradniki.
Kierownik redakcji
sportowej, Tadeusz Olszański przyszedł do mnie z pomysłem stworzenia „czytadła”
książki do pociągu, dalekobieżnego autokaru, do kolejki, do poczekalni lekarskiej.
Pomysł podobał mi się bardzo. Tytuł budził zastrzeżenia. Zaprosiłem więc
redaktorów wszystkich działów, by podyskutować o „czytadle”. Uczestnicy
dyskusji zgłosili różne propozycje, nie szczędzono nam krytyki. Magda
Czaputowicz, koleżanka ze studiów, wręcz pomysł zniszczyła. Zarzuciła nam, że
będziemy ogłupiać ludzi. W takiej atmosferze powstały „Fikcje i Fakty”. Tytuł
wymyśliła Anna Susicka. Pierwszy numer (nakład 50.000) rozszedł się, jak
świeże, pachnące bułeczki. I wtedy zaczęły się, niespodziewane, kłopoty… (CDN)
1. Okładka pierwszego zeszytu Fikcji i Faktów.
2. Okładki FiF z różnych okresów.
1. Okładka pierwszego zeszytu Fikcji i Faktów.
2. Okładki FiF z różnych okresów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)