środa, 2 stycznia 2019

BIEDRONIECZKA

Czy pamiętacie Państwo co oznaczają te skróty: KL-D; UD; UW; AWS; LPR; KPN; PPPP? Dla ułatwienia dodam, że są to skróty nazw partii, które swego czasu zasiadały w ławach Wysokiego Sejmu. PPPP wprowadziła do Sejmu aż 16 posłów. Założył ją, „dla jaj,” Janusz Rewiński satyryk i prześmiewca. Nazwa PPPP była zbyt długa więc podzieliła się na dwie partie MP i DP. 
Dużą sławę swego czasu zdobyła partia Twój Ruch. Jej założyciel szczycił się tym, że partia nie musi mieć żadnego programu, bo programy są przeżytkiem. Sczezła doszczętnie, ale pozostawiła po sobie pewne ślady. Twórca partii bez programu, wybudował w Dzierwanach okazałe siedliszcze i gustowną kapliczkę. Partia wydała na świat dwóch polityków, Roberta Biedronia i Andrzeja Rozenka, którzy odziedziczyli skłonności swojego twórcy do tworzenia nowych partii. Andrzej Rozenek wraz z Grzegorzem Napieralskim (Napieralski zapoczątkował upadek SLD) stworzyli partię Biało – Czerwoni, która skrzydeł nie rozwinęła. Napieralskiego przytuliła Platforma Obywatelska, ratując w ten sposób jego dzieci przed niedostatkiem. Rozenek, obciążony Jerzym Urbanem do Platformy nie został przyjęty. Przytulił go Włodzimierz Czarzasty, ale Rozenek nie spełnił pokładanych w nim nadziei, przepadł w wyborach na prezydenta Warszawy. Jako elektor żelazny popierałem redaktora, ułożyłem nawet: "na lewicy się nie pęka, głosujemy na Rozenka". Ale mniej zdyscyplinowani elektorzy pamiętali Rozenkowi kpiny i szyderstwa z SLD. Redaktor, jak słuch niesie, myśli o stworzeniu partii pt „Kanapa Jednoosobowa”. 
Nie jest odosobniony. Podobno Ryszard Petru, miłośnik Madery też zakasał rękawy i tworzy nową partię. Ma już jedną kandydatkę. Nazwa partii jeszcze nie ustalona. Pan Ryszard mówi, że będzie się nazywać Razem albo Teraz. Partia Razem już istnieje, a Teraz źle się kojarzy (TKM) i jest własnością PiS. A pan Petru własność traktuje jako najświętszą świętość. Partia będzie zapewne nazywać się „Wczoraj” ze względu na przedwczorajsze poglądy ekonomiczne twórcy.
Tatuś, Tadeusz Rydzyk z Torunia choć on nie Kopernik też zamierza stworzyć własną partię (chyba dla pana Antoniego) o nazwie Ruch Nowa Europa. Przyznaję, nie rozumiem zakonnika-dyrektora. Przecież prezes najważniejszej partii w Polsce, rząd, marszałkowie i sam prezydent z PIS-u klęczą przed nim na każdych urodzinach (prezesa nawet jedno kolano rozbolało) to po co mu nowa partia? Wieszczę, że pycha, prędzej czy później, zostanie przez Najwyższego ukarana. 
Robert Biedroń nie zamierza wlec się w ogonie i tworzy, przy pomocy Krzysztofa Gawkowskiego z SLD, własną partię. Nazwa i program osłonięte są ścisłą tajemnicą, ale rąbek tajemnicy odsłonił, najlepszy tygodnik w Polsce „PRZEGLĄD,” drukując wywiad z premierem ze Słupska. Sam redaktor naczelny tygodnika Jerzy Domański i sławny Robert Walenciak wyciągali z premiera ze Słupska tajemnice z ograniczonym skutkiem. Program zostanie nam objawiony w lutym br. 
Co się tyczy nazwy to, ja, zwykły człowiek, czyli nikt, proponuję, aby partia nazywała się „BIEDRONIECZKA”, kojarzy się dobrze pod każdym względem.

niedziela, 30 grudnia 2018

NA ODCHODNE (w oczach służb i konfidentów) - 2


Jeszcze tylko słowo o rzekomych stratach, zdaniem służb specjalnych, poniesionych przez Wytwórnię Filmów Dokumentalnych w związku z moim wyjazdem do USA. WFD nie poniosła żadnych strat. Jerzy Myssura zapłacił za film 40. 000 dolarów (słownie czterdzieści tysięcy dolarów) nie licząc wpływów, jakie film przyniósł, gdy Józef Tejchma podjął decyzję o wyświetlaniu filmu „Ojciec Święty…” w polskich kinach.
 W notatce, którą mam nadzieję, przeczytali trzej generałowie, ich podwładni napisali:
„W 1978 r. po powrocie z Mistrzostw świata w Piłce Nożnej w Argentynie miał trudności w rozliczeniu ok. 600 dol. USA. W czasie pobytu w Argentynie ekipa realizatorska nie chciała podporządkować się kierownictwu, organizowała picie alkoholu. W tej sprawie interweniował tow. Dembicki, ówczesny kierownik polityczny ekipy polskiej, aktualnie pracuje jako radca Ambasady PRL w Budapeszcie.”
 Mam wiele grzechów, o tytuł świętego nigdy się nie ubiegałem, ale przysięgam na wszystkich świętych wszechczasów, że nie oszukałem nigdy, nikogo i mojej ojczyzny nawet na grosik i nigdy nie miałem kłopotów z rozliczeniem się ze złotych polskich i dolarów amerykańskich. Jak było opowiem. Zawsze, ilekroć wyjeżdżałem za granicę otrzymywałem czeki, które wymieniałem po przyjeździe do jednego z 40 krajów, które odwiedziłem. Tym razem, na wyjazd do Argentyny otrzymałem 5.500 dolarów w zielonych banknotach. I to był mój koszmar przez cały pobyt w Argentynie. Przed wyjazdem Renia uszyła mi, u krawcowej, specjalną torebkę, którą na niebieskiej tasiemce nosiłem zawieszoną na szyi pod koszulą, a w niej dolary.
 Pierwszy raz w Buenos Aires piliśmy alkohol (Ryszard Golc, Janusz Kreczmański i ja) w wytwornej kawiarni, do której zaprosiła nas pani dyrektor Biura Prasowego Mundialu, tylko nas, nikogo więcej z ekipy dziennikarskiej. Wiadomość o tym była przez chwilę sensacją. Rychło się wyjaśniło, dlaczego tylko nas. Przed wyjazdem musieliśmy wpłacić kaucję za akredytację, gdybyśmy nie przyjechali na Mundial pieniądze przepadały, gdy przyjechaliśmy podlegały zwrotowi. Panie z księgowości WFD, przez pomyłkę wpłaciły pieniądze na prywatne konto pani dyrektor Biura Prasowego Mundialu. Stąd zaproszenie. Odsetki od kaucji spożyliśmy w postaci koniaku, a kaucja drogą służbową wróciła do Warszawy. Pomyłce pań z księgowości WFD zawdzięczaliśmy spotkanie w kawiarni Buenos Aires z elegancką panią dyrektor. Potem, jak wszyscy braliśmy udział w różnych imprezach dla dziennikarzy, gdzie piliśmy wino, koniaki i likiery.
Pamiętam „Asado” imprezę dla dziennikarzy, gdzie degustowaliśmy mięso młodej krowy upieczonej w skórze i popijaliśmy doskonałym argentyńskim winem, a przede wszystkim spotkanie dziennikarzy, na które zaprosił nas Edson Uczono Arantes do Nascimento, sławny brazylijski piłkarz, Pelle, teraz dziennikarz, nasz kolega, mieszkający w tym samym co my hotelu. Oczywiście, że piliśmy wino i szampana, tańczyliśmy z uroczymi Argentynkami i nie tylko. Pytam jednak czy, ja z woreczkiem dolarów pod koszulą mogłem się upić? O innych przyjemnościach nie wspominając.
Usiłowałem teraz odnaleźć towarzysza Dembickiego, bo zapamiętałem go jako człowieka o wysokiej kulturze i poważnego i nie mogłem sobie wyobrazić, by mógł zmyślić cokolwiek. Zadzwoniłem do znajomego i opowiedziałem mu o notatce.
Kolega nie znał osobiście Dembickiego, ale wiedział, że w Wydziale Prasy odpowiadał za prasę sportową. A skoro był w Argentynie, by pilnować dziennikarzy to mógł coś powiedzieć, by uzasadnić powierzoną mu funkcję.
Znajomy zakończył naszą rozmowę pytaniem. Mirku, nie masz poważniejszych problemów?
Mam, brak 600 dolarów. Wróciłem do Warszawy i pewnego popołudnia zacząłem przygotowywać rozliczenie, układać rachunki za hotele i przejazdy, diety dla trzech osób itp. Na stole leżały wspomniane dokumenty i dolary. Do pokoju weszła Ewa, moja córka i spytała skąd mam tyle dolarów. Nie mam, bo to nie są moje pieniądze tylko państwowe.                                                                                                                           - Nie możesz wziąć sobie kilka tych papierków?                                                                 - To byłaby kradzież, namawiasz mnie do tego?
Ewa wzięła dolary do ręki i mówiąc, gdyby były twoje bylibyśmy bogaci, rzuciła je do góry. Pozbieraliśmy dolary, a ja kończyłem rozliczanie. Wtedy okazało się, że brakuje mi 500 dolarów! Gorączkowo, z Renią i Ewą zaczęliśmy szukać banknotów, odsunęliśmy nawet tapczan. Pieniądze przepadły. Byłem piekielnie zdenerwowany. W pewnym momencie Ewa krzyknęła: tato są! Pięć banknotów zatrzymało się na żyrandolu. Opowiedziałem o tym zdarzeniu w redakcji. Konfident doniósł, że „miałem trudności w rozliczeniu ok. 600 dol. USA.” Dlaczego dodał łobuz sto dolarów?
Konfidenci i pracownicy służb specjalnych pominęli milczeniem jeden drobiazg, nasz pobyt w Argentynie kosztował państwo 4.000 dolarów. Osiem kronik zakupiło wydanie specjalne z Mundialu w Argentynie. Osiem kronik wpłaciło po 1.000 dolarów, czyli 8.000 dolarów.
I ostatni fragment notatki służb specjalnych: „W październiku 1981 r. opublikował w „Expresie Wieczornym” i „Kurierze Polskim” artykuł dot. samorządności, samodzielności i niezależności redakcji PKF, domagając się oderwania od Wytwórni Filmów Dokumentalnych”
 Nie napisałem w wymienionych popołudniówkach nigdy ani jednego słowa. Udzieliłem natomiast wywiadu dziennikarzom tych redakcji. Polska Kronika Filmowa miała zniknąć z ekranów kin, bo rzekomo zabrakło taśmy. Uratował Polską Kronikę Filmową Mieczysław F. Rakowski, ówczesny wicepremier. Prawdą jest, że chcieliśmy wziąć rozwód z WFD. Całej prawdy możecie dowiedzieć się Państwo na: https://pekaefczyk.com.
Dlaczego wracam do dawno minionych spraw? Nie dlatego bym przejął się kłamstwami pracowników służb specjalnych i konfidentów. Po odejściu z PKF pracowałem w Krajowej Agencji Wydawniczej, byłem nagradzany a nawet odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Piszę o tym, bo pragnę na własnym przykładzie pokazać, ile są warte materiały służb specjalnych. Nieuczciwi szpiedzy mogą zaszargać opinię każdego człowieka, a nawet go zniszczyć, gdy osoby sprawujące rządy, a którym podlegają służby specjalne wierzą im bezkrytycznie. Gorzej, gdy w grę wchodzą nie pojedyncze osoby, a całe państwa. Prezydent Stanów Zjednoczonych uwierzył służbom specjalnym, napadł na Irak i zniszczył państwo. Uwierzył czy zlecił służbom przygotowanie fałszywych materiałów?
Nie posądzam trzech generałów, że potrzebowali fałszywych materiałów, aby mnie zwolnić
13 grudnia 1981 roku naruszyłem dekret o stanie wojennym. Filmowałem bowiem ze Zbyszkiem Skoczkiem Warszawę, wyraziłem zgodę, aby Krzysztof Szmagier wraz z Januszem Kuźniarskim filmowali pierwszy dzień stanu wojennego. Byłem wszak kronikarzem PRL Czy to nie wystarczało, by mnie zwolnić z pracy?
Wiem, na czyje polecenie przygotowano notatkę, wiem kto w redakcji był konfidentem. Konfident już nie żyje. O moim prześladowcy, Janie Grzelaku z Wydziału Prasy KC PZPR kilkakrotnie wspominałem w swoich wspomnieniach. Już po transformacji awansował na wysokie stanowisko dyrektora w ministerstwie. Potem słuch o nim zaginął.

PS Uczono mnie przez cztery lata na studiach, że pamięć ludzka jest zawodna, dlatego dziennikarz powinien wszystkie zdarzenia zapisywać. Napisałem, że nie miałem z towarzyszem Dembickim żadnych konfliktów. Porządkując swoje materiały archiwalne znalazłem zapis, że nie posłuchałem towarzysza Dembickiego, który zabronił polskim dziennikarzom kontaktów z polskimi dziennikarzami z Wolnej Europy. Gdy mnie strofował odpowiedziałem, że w statucie PZPR nie ma takich zakazów.