Nie zamierzałem wypowiadać się na temat
„Różańca do granic”, ale pani Krysia, która pomaga Reni raz w tygodniu sprzątać
mieszkanie, dziś nie ukrywała swojego wzburzenia. Dodam, że pani Krysia jest
osobą bezinteresownej pobożności, czystej i szlachetnej. Panią Krysię żarliwą
katoliczkę i mnie ateistę łączy podziw i szacunek jaki żywimy do papieża
Franciszka.
Dziś pani Krysia wzburzona poddała krytyce
hierarchów Kościoła katolickiego w Polsce za sprzeciwianie się papieżowi i
uprawianie polityki. Jej zdaniem Matka Boża nie wymaga demonstracyjnego
wyznawania wiary, a pokornej zadumy i zrozumienia cierpienia bliźnich.
Tymczasem zgromadzone hufce wiernych na granicach państwa miały charakter
wojenny. Wierni demonstrowali niechęć do bliźnich innych wyznań. Co jest
sprzeczne z nauką Jezusa. W Biblii jest bowiem zapisane, że trzeba miłować
bliźniego swego, jak siebie samego, głodnych nakarmić i napoić spragnionych.
Tyle pani Krysia. Moim zdaniem już samo zgromadzenie tłumów wiernych na
granicach Polski ma polityczną wymowę. Stwarza atmosferę zagrożenia. Tymczasem
żaden z sąsiadów naszych Polsce nie zagraża. Co innego jak pan Antoni
Macierewicz mówi o zagrożeniu i ściąga do kraju obce wojska, a co innego, gdy
czyni to Kościół katolicki ostrzegając przed zagrożeniem ze strony wyznawców
islamu. Nie przypadkowo wspomina się w „Różańcu do granic” o bitwie pod
Lepanto. Organizatorzy „Różańca do granic” piszą bowiem
„W święto Matki Bożej Różańcowej (ustanowione
po wielkiej bitwie pod Lepanto, gdzie flota chrześcijańska pokonała
wielokrotnie większą flotę muzułmańską ratując tym samym Europę przed
islamizacją…” Otóż religii katolickiej we współczesnej Europie nie zagraża
Islam, a proces laicyzacji. Bowiem Kościół katolicki, z petryfikowany, nie
oferuje młodym pokoleniom nic atrakcyjnego lecz nakazy i zakazy. A Kościół
katolicki w Polsce pod tym względem zajmuje w Europie pierwsze miejsce.
Różaniec na granicach może stać się pętlą.