wtorek, 16 maja 2017

NA ODCHODNE (koniec wojny w Strzałkowie)

Wieczorami wychodziliśmy przed dom i obserwowaliśmy łunę na wschodnim krańcu nieba. Nocami słyszeliśmy od strony Małgowa i Nadzieży dudnienie ziemi. Paweł Łuczak mówił, że to Niemcy uciekają. Miał rację. Po kilku dniach o świcie od strony Małgowa wjechały do wsi rosyjskie czołgi. Minęły nasz dom i zatrzymały się dopiero na krzyżówkach. Pobiegłem tam co sił w nogach. Cały Strzałków wyszedł na powitanie na drogę. Rosyjscy żołnierze pytali „Kuda giermańcy?” Odpowiadaliśmy: na Madalinie. Madalin był wsią zamieszkałą jeszcze przed wojną przez kolonistów niemieckich. Pamiętam jak w sierpniu przed wybuchem wojny, gdy paśliśmy krowy na pastwiskach pod „Kapitanką,” rozpalali ogniska na łąkach. Pewno w ten sposób dawali swoim znaki.
  Teraz rosyjscy żołnierze wsadzili kilku chłopaków na ciężarówkę i pojechaliśmy „na Madalin.” Przed nami jechały dwa czołgi, a za nami dwie ciężarówki i dwa czołgi. Kiedy dojechaliśmy do Madalina, pojazdy zatrzymały się. Lufa pierwszego czołgu podniosła się w górę i wystrzeliła. Wtedy żołnierze pozeskakiwali z samochodów i weszli do wsi. Przeszukiwali domy, sprawdzali szafy, zrzucali pierzyny z łóżek, zaglądali do schowków. Żołnierzy niemieckich nie znaleźli. Dopiero, gdy zaczęli sprawdzać obory i stodoły, ukazali się niemieccy żołnierze. Wychodzili z rękami podniesionymi do góry albo założonymi na głowie. Rosjanie ustawiali ich w rzędzie wzdłuż drogi. Niemcy musieli zdjąć płaszcze i bluzy. Niektórzy mieli w kieszeniach płaszczy ukryte pistolety. Rosjanie przeszukiwali skrupulatnie szynele. Pistolety i portfele wyrzucali na śnieg. Każdego Niemca oficer rosyjski pytał: był pod Stalingradom? Żołnierze niemieccy zaprzeczali ruchem głowy. Jeden Niemiec zapytany milczał. Rosjanin głośniej powtórzył: był pod Stalingradom? Niemiec patrzył przed siebie, a w jego twarzy nie drgnął nawet żaden mięsień. Rosjanin zerwał z niego koszulę, podniósł do góry rękę Niemca, a potem chwycił za szyję, wyprowadził na środek drogi, kopnięciem w kostkę podciął mu nogi, Niemiec padł na śnieg. Rosjanin obrócił się w kierunku czołgu, machnął ręką i czołg ruszył. Wjechał na leżącego człowieka, zatrzymał się, poruszył się w lewo, poruszył się w prawo i pojechał do przodu. Kawałki zmiażdżonego ciała drżały na białym śniegu. Nie wytrzymałem tego widoku, podbiegłem do stojącego drzewa i zwymiotowałem. Po powrocie do domu dostałem gorączki i mama położyła mnie w łóżku. Przez dwa dni nic nie jadłem. W czasie, gdy mnie mama trzymała w łóżku czołgi opuściły wieś, a na ich miejsce ściągnęło wojsko zupełnie inne. Przyjechali wozami zaprzęgniętymi w konie, kilka dziwnych pojazdów ciągnęło armaty i kuchnie polowe. W domach potworzono kwatery dla żołnierzy. Do izb gościnnych żołnierze nanieśli słomy, na której spali. Gospodynie nie narzekały, bo wszyscy cieszyli się, że Ruscy przepędzili znienawidzonych Szwabów. Co bogatsi gospodarze zabijali świnie i gościli wyzwolicieli. Żołnierze przynosili w bańkach spirytus dolewali wody „pa pałam” i pili razem z mieszkańcami wsi. U ciotki Darulki taż kwaterowało kilku żołnierzy. Przynieśli w kance na mleko spirytus, który mama zmieszała z sokiem wiśniowym. Kiedy już wszyscy dobrze się bawili nabrałem z kanki do garnuszka trochę płynu i usiłowałem spróbować jak ten napój smakuje? Po pierwszym łyku wybiegłem z krzykiem na dwór i padłem na śnieg. Spaliłem sobie spirytusem przeły
Było to moje pierwsze w życiu spotkanie z alkoholem. Długo nie mogłem zrozumieć, dlaczego dorośli piją to świństwo.
   Ciotka Darulka, która nie miała dzieci - w czasie kolacji - zaopiekowała się najmłodszym żołnierzem i obdarzała go nieskrywanym matczynym uczuciem, głaskała go po jasnych włosach, a od czasu do czasu całowała w policzek. Żołnierz pokazywał ciotce zdjęcia swojej mamy i sióstr, które teraz nad Wołgą z pewnością o nim myślą. Pito zdrowie rosyjskich żołnierzy i Polaków, a krasnoarmiejcy zapewniali, że już niedługo dobiją „Giermancow w Berlinie”. Na czułość ciotki okazywaną żołnierzowi nie zwracano uwagi, nikogo też ona nie dziwiła. Dopiero rano ciotka, po wyjściu z komórki, oświadczyła, że w całym życiu żaden chłop nie wygodził jej tak jak Sasza! Wojsko, które przyszło do wsi poprzedniego ranka opuszczało gościnne chałupy i ruszało „na zapad.” Nie mijało wiele czasu, a do wsi przybywały nowe oddziały. To też gospodynie nie usuwały słomy z izb, bo wiedziały, że nadejdą nowi żołnierze. Dla nas chłopaków zmiany żołnierzy były wielkim wydarzeniem. Wieczorem byliśmy u Słopiniów, gdzie w dwóch izbach kwaterowali krasnoarmiejcy. Poszliśmy tam, bo słychać było harmoszkę i śpiewy. Zbliżał się wieczór i w jednej izbie sołdaty poszli już spać, w drugiej kończyły się przyśpiewki. W tym momencie wpadła do domu Maryśka Słopiniowa z okrzykiem, że za stodołami ciągną Niemcy. Rosjanie nie założyli nawet mundurów, ledwo na bose nogi wciągnęli „walonki” chwycili pepesze i pobiegli w kierunku stodół. Rozległy się strzały. Nie upłynęło zbyt wiele czasu, gdy zobaczyliśmy prowadzonych niemieckich żołnierzy. Nie mieli broni ani pasów. Szli ze spuszczonymi głowami...
  W śniegu znajdowaliśmy karabiny i pistolety. Miałem piękny czarny pistolet i prawdziwy karabin. Znalazłem też nieszczęsny zapalnik. Z pistoletu nie strzelałem, bo był za ciężki, ale z karabinu oddałem kilka strzałów. Dom ciotki Darulki był ostatnim we wsi, za nim rozciągały się zasypane śniegiem pola. Po polach kicały zające, opierałem więc o płot ciężki karabin i strzelałem do szaraków. Nie trafiłem ani jednego, ale widok rozsypującego się śniegu sprawiał mi radość. Zabawa nie trwała zbyt długo, bo wujek Kaziu, którego Paweł Łuczak przed wyjazdem do Kalisza mianował komendantem milicji odebrał mi karabin i pistolet i surowo zabronił przynoszenia broni do domu.