niedziela, 7 stycznia 2018

NA ODCHODNE ("Rada Narodowa")

Pierwszego lipca 1955 roku podjąłem pracę w tygodniku „Rada Narodowa.” Redakcja mieściła się w nowym gmachu ( przy Sejmie) na ulicy Wiejskiej w Warszawie. Wszyscy redaktorzy piszący i redaktor naczelny ( 6 osób) byli prawnikami, my, Janek Czapczyński i ja, po wydziale dziennikarstwa mieliśmy sprawić, aby pismo nadawało się do czytania.
Zadebiutowałem w „Radzie Narodowej” artykułem „Czy tylko sprawa formalna?” o bezprawnym  usunięciu z Miejskiej Rady Narodowej  we Lwówku Śląskim radnego, Aleksandra Brzyckiego, który krytykował stosunki panujące w miasteczku.
Do redakcji napłynęły protesty. Krytykowani donosili, że …
Redaktor naczelny wysłał do Lwówka redaktora, Jerzego Breitkopfa, by sprawdził, jak się w miasteczku zachowywałem, bowiem osmarowali mnie w donosach straszliwie. Jerzy Breitkopf był świetnym prawnikiem, zrobił karierę państwową, zwolnił go z pracy, razem z braćmi Kaczyńskimi („jako ostatniego komunistę”) pan Lech Wałęsa, prezydent Polski. Zatrudnił go pan Lech Kaczyński, który po opuszczeniu Pałacu prezydenckiego został prezesem Najwyższej Izby Kontroli.
Redaktor naczelny nie poinformował mnie o listach. Dopiero, gdy ukazał się w „Radzie Narodowej” artykuł Jurka mogłem donosy przeczytać. Miałem się od tej pory na baczności. Nie zrezygnowałem jednak z krytycznego pisania. W następnym artykule „Dlaczego milczą?” opisałem stosunki panujące w Krotoszynie, gdzie usunięty z komitetu powiatowego PZPR pracownik został dyrektorem Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej. Po kilku krytycznych artykułach zaczęły napływać do mnie listy od radnych i pracowników rad narodowych różnych szczebli. To mnie inspirowało.
„Dość krytyki – usłyszałem od naczelnego – napisz coś pozytywnego” Wybrałem się do Sokółki, by zrobić zdjęcia i napisać, jak chłopi, oddają państwu socjalistycznemu zboże, wtedy jeszcze istniały „obowiązkowe dostawy”.  Przewodniczący prezydium PRN powitał mnie przyjaźnie i zaproponował bym odpoczął i zwiedził miasto, a następnego dnia w towarzystwie urzędnika odpowiedzialnego za realizację „obowiązkowych dostaw” odwiedził kilka punktów skupu w powiecie. Dotarliśmy do trzech, gdzie furmanki przyozdobione transparentami stały w kolejce. Gdybym nie urodził się i nie wychował na wsi prawdopodobnie przywiózłbym do Warszawy zdjęcia i napisał laurkę. Zachowanie rolników, gdy robiłem zdjęcia, sprawiło, że następnego dnia wybrałem się do punktów skupu bez asysty, korzystając z transportu PKS-u. I wtedy dowiedziałem się prawdy. Rolnicy wytłumaczyli mi, że odstawianie zboża natychmiast po żniwach jest nonsensem, bo przecież trzeba ścierniska podorać, posiać poplony, a dopiero potem zboże odstawiać. Opisałem to wiernie. Szef powiedział mi, że jestem nieuleczalnie „zwichnięty”, a sekretarz Rady Państwa, pan Julian Horodecki przyznał mi za artykuł premię, pierwszą w moim życiu, w wysokości 800 złotych, słownie (osiemset złotych) tyle wynosiła moja miesięczna pensja, bez „wierszówki.”

Teraz, gdy w Bibliotece Narodowej, po 63 latach przeglądałem tygodnik „Rada Narodowa” i przypominałem sobie własne artykuły, w których krytykowałem ówczesne negatywne zjawiska, widzę jak fałszywie i niegodziwie przedstawia tamte czasy Instytut Pamięci Narodowej stworzony zgodnie przez Prawo i Sprawiedliwość i Platformę Obywatelską. (CDN).