czwartek, 5 lipca 2018

NA ODCHODNE (pisarze, literaci, autorzy)

Niespodziewana śmierć redaktora naczelnego Redakcji Wydawnictw Seryjnych KAW sprawiła, że z parteru, gdzie mieściły się „Fikcje i Fakty” przeniesiono mnie na drugie piętro i awansowano z zastępcy na naczelnego.
Nie zdawałem sobie wówczas sprawy z ogromu kłopotów, jakie mnie czekają. W „F i F” było jak u mamy za piecem, a tu problemy, problemy, problemy. W dobie reglamentacji papieru, a mówiąc po ludzku braku papieru, wydawca znajduje się między młotem, a kowadłem. Oto wspaniali autorzy mają już na wstępie pretensję, że nakład za niski. I natychmiast piszą skargę do szefa KAW, że są szykanowani. Michalina Wisłocka miała pretensję, że drugie wydanie „Sztuki kochania” (drugie w KAW) ma stanowczo za niski nakład. 
Roman Bratny skargi nie złożył, ale nie mógł mi wybaczyć, że „Rok w trumnie” KAW mu wydał tylko w 400.000 egzemplarzy. Choć pięćset tysięcy sprzedałoby się jak ciepłe bułeczki. Ja to wiedziałem i chętnie nakłady bym zwielokrotnił tylko nie miałem papieru. Oto ceniony autor podejmujący trudną tematykę pojawia się w redakcji technicznej i informuje prowadzącą książkę osobę, że zwiększyłem nakład jego dzieła o dwadzieścia tysięcy. Stąd telefon : panie redaktorze podwyższył pan nakład o dwadzieścia tysięcy?
- Nie podwyższyłem.
Pisarze, literaci, autorzy. Każdy stanowi odmienny świat, inną wrażliwość, każdy ma inne wymagania. O kilku napiszę. 
Telefon: panie redaktorze, szef zaprasza, natychmiast.
W gabinecie szefa KAW pani sekretarz agencji, dwóch zastępców i nieznany mężczyzna. Dobrosław Kobielski przedstawia mnie gościowi, który przyjechał z Ameryki, przywiózł książkę i pragnie ją wydać, w KAW właśnie. Na stole konferencyjnym filiżanki z kawą i kieliszki z koniakiem. Autor z za oceanu przestawia treść arcydzieła. Nie jestem zdziwiony, znam bowiem człowieka, który z pobudek „patriotycznych” zamówił u mnie film za 40.000 dolarów i osobiście nadał mu tytuł : „Ojciec Święty Jan Paweł II z wizytą w Polsce”. 
Dzieło polskiego patrioty z Chicago liczy 218 stron maszynopisu. Dostaję polecenie, abym do jutra je przeczytał i przedstawił kierownictwu KAW swoją opinię. Opuszczając gabinet szefa odruchowo spoglądam na zegarek. Jest godzina 13,15. 
Wbiegam szybko na drugie piętro, w sekretariacie informuję Krysię, że opuszczam redakcję i do jutra jestem niedostępny. W domu, bez zbędnej zwłoki zaczynam lekturę. Kończę czytać dzieło mocno zaawansowanym świtem, biorę prysznic, wypijam piątą filiżankę kawy i wyruszam na Wilczą. 
Renia, oceniając moje zalety i wady mówi, że mniej więcej się równoważą, ale w zalety dyplomatyczne moi stwórcy mnie nie wyposażyli. Zastanawiam się w czasie jazdy od czego zacząć ocenę, aby nie zapytać o kosz. 
- Jeśli można – zaczynam - to proponuję, aby maszynopis przeczytał przynajmniej jeden recenzent. 
- Kobielski, jeśli cię dobrze zrozumiałem nie podpisujemy umowy… 
Nie podpisaliśmy.