Pierwszego lipca
1955 roku podjąłem pracę w tygodniku „Rada Narodowa.” Redakcja mieściła się w
nowym gmachu ( przy Sejmie) na ulicy Wiejskiej w Warszawie. Wszyscy redaktorzy
piszący i redaktor naczelny ( 6 osób) byli prawnikami, my, Janek Czapczyński i
ja, po wydziale dziennikarstwa mieliśmy sprawić, aby pismo nadawało się do
czytania.
Zadebiutowałem w
„Radzie Narodowej” artykułem „Czy tylko sprawa formalna?” o bezprawnym usunięciu z Miejskiej Rady Narodowej we Lwówku Śląskim radnego, Aleksandra
Brzyckiego, który krytykował stosunki panujące w miasteczku.
Do redakcji
napłynęły protesty. Krytykowani donosili, że …
Redaktor naczelny
wysłał do Lwówka redaktora, Jerzego Breitkopfa, by sprawdził, jak się w
miasteczku zachowywałem, bowiem osmarowali mnie w donosach straszliwie. Jerzy
Breitkopf był świetnym prawnikiem, zrobił karierę państwową, zwolnił go z pracy,
razem z braćmi Kaczyńskimi („jako ostatniego komunistę”) pan Lech Wałęsa,
prezydent Polski. Zatrudnił go pan Lech Kaczyński, który po opuszczeniu Pałacu
prezydenckiego został prezesem Najwyższej Izby Kontroli.
Redaktor naczelny
nie poinformował mnie o listach. Dopiero, gdy ukazał się w „Radzie Narodowej”
artykuł Jurka mogłem donosy przeczytać. Miałem się od tej pory na baczności.
Nie zrezygnowałem jednak z krytycznego pisania. W następnym artykule „Dlaczego
milczą?” opisałem stosunki panujące w Krotoszynie, gdzie usunięty z komitetu
powiatowego PZPR pracownik został dyrektorem Miejskiego Przedsiębiorstwa
Gospodarki Komunalnej. Po kilku krytycznych artykułach zaczęły napływać do mnie
listy od radnych i pracowników rad narodowych różnych szczebli. To mnie
inspirowało.
„Dość krytyki –
usłyszałem od naczelnego – napisz coś pozytywnego” Wybrałem się do Sokółki, by
zrobić zdjęcia i napisać, jak chłopi, oddają państwu socjalistycznemu zboże,
wtedy jeszcze istniały „obowiązkowe dostawy”. Przewodniczący prezydium PRN powitał mnie
przyjaźnie i zaproponował bym odpoczął i zwiedził miasto, a następnego dnia w
towarzystwie urzędnika odpowiedzialnego za realizację „obowiązkowych dostaw”
odwiedził kilka punktów skupu w powiecie. Dotarliśmy do trzech, gdzie furmanki
przyozdobione transparentami stały w kolejce. Gdybym nie urodził się i nie
wychował na wsi prawdopodobnie przywiózłbym do Warszawy zdjęcia i napisał
laurkę. Zachowanie rolników, gdy robiłem zdjęcia, sprawiło, że następnego dnia
wybrałem się do punktów skupu bez asysty, korzystając z transportu PKS-u. I
wtedy dowiedziałem się prawdy. Rolnicy wytłumaczyli mi, że odstawianie zboża
natychmiast po żniwach jest nonsensem, bo przecież trzeba ścierniska podorać,
posiać poplony, a dopiero potem zboże odstawiać. Opisałem to wiernie. Szef
powiedział mi, że jestem nieuleczalnie „zwichnięty”, a sekretarz Rady Państwa,
pan Julian Horodecki przyznał mi za artykuł premię, pierwszą w moim życiu, w
wysokości 800 złotych, słownie (osiemset złotych) tyle wynosiła moja miesięczna
pensja, bez „wierszówki.”
Teraz, gdy w
Bibliotece Narodowej, po 63 latach przeglądałem tygodnik „Rada Narodowa” i
przypominałem sobie własne artykuły, w których krytykowałem ówczesne negatywne
zjawiska, widzę jak fałszywie i niegodziwie przedstawia tamte czasy Instytut
Pamięci Narodowej stworzony zgodnie przez Prawo i Sprawiedliwość i Platformę
Obywatelską. (CDN).
1 komentarz:
Ciekawe. Pozdrawiam!
Prześlij komentarz