niedziela, 11 lutego 2018

NA ODCHODNE (po październiku 1956)

W połowie długiego korytarza wysłuchałem argumentów dyrektora Nowaka i wróciłem do gabinetu. Aleksander Zawadzki zaczął rozmowę całkowicie uspokojony, słuchał mojej relacji uważnie. Nie wierzył i nie wiedział, że straż marszałkowska tak gorliwie chroni go przed pracownikami. Po kilku dniach przekonał się, że mówiłem prawdę i podjął odpowiednie decyzje personalne. Po zakończeniu remontu Belwederu opuścił gmach na Wiejskiej, w jego gabinecie pracował marszałek Sejmu. Dzięki pełnionej funkcji miałem szczęście poznać profesora Oskara Lange, który był zastępcą przewodniczącego Rady Państwa. Rozmowy miały charakter bardziej akademicki, profesor – student, z tym, że częściej, ja - student zadawałem pytania, a profesor odpowiadając, objaśniał zawiłości ekonomii socjalistycznej.
 W Belwederze bywałem, można powiedzieć, służbowo. W czasie jednej z wizyt Aleksander Zawadzki zakomunikował mi, że pojadę wraz z redaktorem naczelnym „Rady Narodowej”, Michałem Szpringerem do NRD.
- Niemcy zaprosili tylko redaktora naczelnego, poinformowałem Zawadzkiego, w jakim charakterze mam tam wystąpić?
- Wasz wyjazd załatwi Skrzeszewski, był przecież ministrem spraw zagranicznych, zna się na tym, nie musicie się martwić.                                                                                  Stanisław Skrzeszewski piastował w tym czasie funkcję sekretarza Rady Państwa. Dodam, że poznaliśmy się w dość dziwnych okolicznościach. Statut partii stanowił, że składki od członków przyjmuje sekretarz POP, a członkowie opłacają je osobiście. Tymczasem Stanisław Skrzeszewski przysłał mi składkę przez swojego asystenta. Nie przyjąłem. Minister zjawił się  osobiście, trochę zdziwiony, a trochę rozbawiony. Przeczytałem mu odpowiedni fragment statutu i dodałem – to wy towarzyszu, a nie ja, uchwalaliście statut.
W Berlinie przyjęto nas bardzo serdecznie, odwiedziliśmy Weimar, Lipsk, Drezno i kilka innych miast, gdzie zapoznaliśmy się z pracą enerdowskiego samorządu, był to mój pierwszy wyjazd zagraniczny. Na pożegnanie wręczono nam albumy pamiątkowe.
W stolicy NRD mieszkała moja serdeczna koleżanka, kaliszanka, Kazia Marczak, jej mąż pracował w polskiej misji, w Berlinie Zachodnim. Państwo Gałązkowie zabrali mnie do Berlina Zachodniego, gdzie po raz pierwszy w życiu piłem Coca Colę, napój w Polsce nieznany, ściślej zakazany, jako symbol imperializmu.
Wspomnę jeszcze tylko o dwóch zdarzeniach związanych z Aleksandrem Zawadzkim. Pisałem już, że mieszkaliśmy z Renią i córeczką Ewą w jednym pokoiku w domku fińskim,  kuchnię i łazienkę mieliśmy wspólną  z Olą i Jankiem Czapczyńskimi.             Pewnego razu zadzwonił do redakcji dyrektor Franciszek Nowak i poprosił, abym za pół godziny był gotowy, bo przyjedzie po mnie samochodem. Pojechaliśmy na Krakowskie Przedmieście, zatrzymaliśmy się na placyku przed kościołem, tuż za budynkiem Pałacu Namiestnikowskiego i piechotą ruszyliśmy w stronę kawiarni Telimena, nie wstąpiliśmy na kawę lecz weszliśmy do kamienicy obok na drugie piętro. Dyrektor wyjął klucz i otworzył drzwi. do mieszkania (dwa pokoje z kuchnią). Tu dowiedziałem się, że „mieszkanie jest dla was towarzyszu sekretarzu. Przydział dostajecie z puli przewodniczącego Rady Państwa”. Zaniemówiłem i osłupiałem. Gdy doszedłem do siebie poprosiłem dyrektora, aby podziękował przewodniczącemu Aleksandrowi Zawadzkiemu i jednocześnie przeprosił za to, iż nie mogę tego daru przyjąć. Jak przestanę być sekretarzem, a towarzysz Aleksander Zawadzki przyzna mi to mieszkanie wtedy z wielką chęcią wprowadzę się tu z rodziną.                                   Gdy przebieg zdarzenia zrelacjonowałem żonie, Renia powiedziała, że postąpiłem słusznie. Ale w jej oczach dostrzegłem maleńki cień smutku.                                            Upłynęło nieco czasu od tego zdarzenia. Otrzymałem telefon z Belwederu, że towarzysz Zawadzki zaprasza mnie na rozmowę. Spotkanie odbyło się na tarasie Belwederu, przy kawie i ciasteczkach. Aleksander Zawadzki zaproponował mi pracę na stanowisku zastępcy dyrektora (Franciszka Nowaka), a kiedy on zostanie ambasadorem, ja miałem przejąć jego stanowisko. Zachowałem się jak Józef Ślimak z „Placówki” Prusa, zapytałem Aleksandra Zawadzkiego czy mogę naradzić się z żoną?   Po dwóch dniach odpowiedziałem, że czuję się zaszczycony propozycją i dziękuję towarzyszowi Przewodniczącemu za zaufanie, ale nie znalazłem w sobie dość kwalifikacji, by sprostać tak poważnemu stanowisku państwowemu. Było to moje ostatnie spotkanie z Aleksandrem Zawadzkim. Kadencja sekretarza POP PZPR dobiegła końca. Nie zgodziłem się ponownie kandydować, mimo że na zebraniu zgłoszono moje nazwisko.Zdjęcia:
1. Weimar; 2. Dom GOETHEGO; 3.Wpis do albumu; 4.Berlin Zachodni; 4 Państwo Gałązkowie i ja w Berlinie Zachodnim.








1 komentarz:

Probus pisze...

Jeszcze i tu zajrzałem, by zaspokoić swoją ciekawość. Dobrej nocki życzę!