niedziela, 14 czerwca 2009

Polskie zakłamania

Po każdych wyborach czytamy, słuchamy i oglądamy przez kilka pierwszych tygodni, że zwycięzcy obsadzają swoimi ludźmi stanowiska, że dorwali się do kasy itp, itd.
Każda partia startując w wyborach przedstawia swój program wyborcom, skladający się przeważnie z obietnic, których autorzy nie zrealizują. To jasne dla każdego. Dlatego nie rozliczamy tych, co zdobyli władzę. Załóżmy jednak, że zwycięża partia przyzwoita, która ma realny program i zamierza go realizować. Musi więc na ważne stanowiska skierować ludzi ze swojej partii. Gdyby obsadziła te stanowiska ludźmi opozycji, to programu nie zrealizuje. Co innego obsada stanowisk, tóre ze swej natury powinny być apartyjne. Mam na myśli korpus urzędniczy. U nas nad Wisłą słowo urzędnik ma zabarwienie pejoratywne. Tymczasem w państwach o uguntowanej demokracji urzędnicy są szanowani, bo to oni powinni ułatwiać obywatelom życie. I takiego apartyjnego urzędnika trudno z pracy wyrzucić. W Polsce żadnej partii nie udało się stworzyć apartyjnego korpusu urzędniczego.
Teraz media, przed wyborami prezydenckimi, już przyznały prezydenturę panu D. Tuskowi i toczą boje o to czy powinien pozostać na stanowisku szefa Platformy Obietnic. Hipokryci mówią - nie. Pan Lech Kaczyński wystąpił z PiS, ale media i tak twierdzą, że jest pisowskim prezydentem. Barak Obama po wygranych wyborach nie wypisał się z Demokratów. Większość społeczeństwa nie pamięta, że prezydent, Bolesław Bierut po objęciu stanowiska wystąpił PPR i hodował sarnki. No, nie tylko. Donald Tusk jest tak genialnym panem, że powinien być, jeśli wygra wybory, nie tylko prezydentem, szefem Platformy Obietnic, ale także premierem. Unikniemy kłótni o samoloty i krzesła. Powinien jednak zrezygnować z rozgywania meczów piłkarskich.

Brak komentarzy: