wtorek, 5 lutego 2013

eWUŚ SPAPRANY


Przez trzy dni nie mogłem dodzwonić się do „naszej” przychodni zdrowia. Postanowiliśmy z Renią, moją żoną, że w poniedziałek (4.02.2013) wyruszymy, po recepty, bo kończą się leki. Kolejka w rejestracji niewielka, pięć osób zaledwie. Uradowany, posadziłem Renię na krześle mówiąc: posiedź, proszę, ja postoję, najwyżej pół godziny.
Pan przede mną obejrzał się, popatrzył na mnie i spytał: skąd u pana tyle optymizmu?
- Leczę się tu od lat i wiem, że panie w recepcji załatwiają pacjentów szybko, a w dodatku są miłe, choć nie przesadnie.
- A kiedy był pan tu ostatnio?
- Dokładnie trzy miesiące temu, po recepty.
- Sądzi pan, że służba zdrowia stoi w miejscu? Zapytał z ledwo wyczuwalną ironią.
Nie odpowiedziałem. Za barierką dojrzałem znajome twarze pań rejestratorek. Za barierką tylko jedna buźka była nowa. Ale w głębi zauważyłem nieco więcej osób niż zwykle. Wszystkie pochłonięte przekładaniem kopert (teczek?) z danymi pacjentów.
Za barierką wszystko po staremu. Tuż przy oknie pani Krysia, tyle że poważna, bez uśmiechu służbowego, nieco spięta, przejęta. W środku nowa blondynka (ok.30 l.), też poważna. Po jej lewej ręce pani Kasia, pochłonięta sortowaniem kopert (teczek?). Teczek pacjentów, oczywiście, a nie brudnego Bronka.
Nastrój powagi i pracy zburzyło wejście starszego pana, podpierającego się laską, dziarsko i pewnie zmierzającego w kierunku stanowiska pani Krysi, która obsługiwała właśnie starszą pacjentkę. Stanął przy barierce i usiłował pani Krysi wręczyć kartkę.
- Proszę poczekać, przecież chyba pan widzi, że załatwiam tę  panią.
- Widzę, ale pani wie, że nie muszę stać w kolejce.
- Proszę czekać – nakazującym tonem pouczyła pani Krysia.
Jakiś weteran – pomyślałem z szacunkiem- patriota, może nawet dwukrotny. Najpierw rozgromił Niemców w powstaniu, a później „komunę”. Należy mu się szacunek. Pani Krysia mogła odpowiedzieć grzeczniej, a po załatwieniu starszej pacjentki nie musiała zajmować się koperto-teczkami tylko zająć się  patriotą-weteranem.
Kiedy już dotarłem do lady, zauważyłem wydrukowany na kartce apel dyrekcji od zdrowia na Mokotowie do pacjentów. Dyrekcja uprasza pacjentów o wyrozumiałość i nie lżenie personelu, albowiem wprowadzany jest nowy system komputerowy, który jest dla pracowników stresujący, wymaga dokładności i poświęcenia. Już miałem zwrócić się do kolejkowiczów ( 15 osób) z propozycją zrzutki po 5 zł. celem wynajęcia księdza, aby poświęcił, ale pani Krysia oznajmiła: następny proszę!
Stanąłem przed panią Krysią cały drżący i wydusiłem , że pragnę zamówić dla mojej żony i siebie wizytę u lekarza pierwszego kontaktu. Trzeba było wstać o szóstej- usłyszałem. Chcąc okazać wyrozumiałość-zgodnie z apelem dyrekcji Mokotowa- wystraszonym głosem wyszeptałem: a może nas pani zapisać na jutro?
- Ani na jutro, ani na pojutrze, dopiero za tydzień, jedenastego lutego. Usiłowałem, wylękniony, powiedzieć, że kończą się żonie lekarstwa…
Czy pan nie widzi, że mamy tu ważniejsze sprawy na głowie? Wprowadzamy nowy system… i pani Krysia zaczęła sortować teczko-koperty. Oniemiały stałem przed rejestratorką, jak zamieniony w słup soli. Stałem tak około 10 minut, nie wiedząc co z sobą zrobić.
Wreszcie pani Krysia spojrzała na mnie-intruza z nad teczko-kopert i nakazała, wskazując nową blondynkę, siedzącą po jej lewej ręce, koleżanka pana załatwi i pogrążyła się w koperto-teczkach.
Przesunąłem się w kierunku blondynki.
- Proszę czekać, usłyszałem. Blondynka nachyliła się do pani Krysi i szeptem przez dłuższą chwilę wymieniały poglądy, otoczone teczkami i kopertami.
- Słucham. Rutynowo wymieniłem imię i nazwisko żony i swoje.
- Proszę mówić po co pan tu przyszedł, a nie rzucać nazwiskami.
- Uniżenie proszę o zapisanie mojej żony i mnie na wizytę do…
- No widzi pan, tak trzeba było zacząć… na wtorek.
- Ośmielam się zauważyć, że pani koleżanka proponowała mi poniedziałek… wyjąkałem wystraszony.
- To dlaczego nie załatwiła? Bierze pan wtorek czy nie?
Złapała się za głowę i zaczęła jęczeć, że jest bez śniadania i zaraz z głodu zemdleje.
- To może ja skoczę po bułeczki…
-Jakie bułeczki, wrzasnęła. Pesel proszę. Drżącymi palcami wyciągnąłem dowód osobisty.
- Od dziś dowód nie będzie już u nas potrzebny, poinformowała mnie blondynka, wręczając mi barwną kartę plastikową z wesołymi napisami. Wstała i oznajmiła kolejce, że teraz udaje się na śniadanie. Wróciła po pół godzinie. Reni też wyrobiła legitymacje, kazała podpisać.  Uśmiechając się  podała nam karteczkę, na której napisała że doktor przyjmie nas we wtorek,12 lutego o godz. 10 i 10,15.
Złośliwi twierdzą, że w służbie zdrowia nic się nie zmienia. Oj zmienia się, zmienia. Jedynie ministra zdrowia zmienić nie można.

Brak komentarzy: