poniedziałek, 29 maja 2017

NA ODCHODNE (szpital)

Wybuch zapalnika tylko na moment mnie ogłuszył. Natychmiast poderwałem się i pobiegłem do gospodarstwa po drugiej stronie drogi, zakrwawione ręce włożyłem do wody w cembrowinie, przeznaczonej do pojenia krów.  Szybko okazano mi pomoc. Furmanką zawieziono mnie do Liskowa. Lekarz zabandażował mi ręce i ruszyliśmy  do szpitala w Kaliszu, oddalonego od Liskowa, bagatela o 30 kilometrów. Przyjazdu do szpitala nie pamiętam, straciłem bowiem przytomność.
Do rzeczywistości wracałem stopniowo. Najpierw usłyszałem głosy, ludzie rozmawiali w niezrozumiałym języku. Nic nie widziałem, opatrunki założyli mi nie tylko na dłoniach, ale także na twarzy. Od "siostry"- pielęgniarki dowiedziałem się, że jestem w szpitalu wojskowym, leżę z żołnierzami rosyjskimi, a życiu mojemu nic nie zagraża. Była druga połowa marca 1945 roku. Wojna trwała, a ja po wielu dniach, po zdjęciu opatrunków z oczu zacząłem dostrzegać, najpierw w zamgleniu, osoby leżące obok. W sali było 6 łóżek. Po prawej stronie leżał "starszy" mężczyzna- Popow, a po lewej - Kola, komsomolec. Nazwiska i poglądy osób poznałem nieco później. Popow zachęcał mnie bym podziękował Bogu za to, że żyję, a Kola mówił, że Boha niet. Słyszałem też, że Bóg mnie pokarał za grzechy. Najpierw mnie srodze pokarał, a potem uratował ? Takiego Boga nie rozumiałem więc trzymałem z Kolą. Tym bardziej, że ojciec, wedle relacji mamy był "bezbożnikiem", ojczym Paweł Łuczak, nie wierzył, a sługa boży obraził mnie do żywego. Popow zapowiadał, że jak tylko stanie na nogi to zleje mnie żołnierskim pasem. Wkrótce spory ucichły, bo po osłuchaniu się rosyjskiego wyrecytowałem "Sławnoje morie świaszczennyj Bajkał". (Славное море – священный Байкал). Co stało się pewną sensacją wśród żołnierzy. Nauczyłem się słów pieśni rosyjskiej w czasie okupacji. Na strychu domu znalazłem kuferek z wikliny, a w nim książki i czasopisma mojego ojca. W jednym z czasopism wiersz wydrukowany cyrylicą, a obok tekst rosyjski spolszczony. Dziadek znał rosyjski więc pomógł mi nauczyć się alfabetu. Kuferek zniknął ze strychu, bo "był niebezpieczny" - powiedział dziadek Grudziński. Teraz, w szpitalu kilku żołnierzy zaśpiewało : Славное море...Nie mogłem, chłopiec czternastoletni, wyobrazić sobie, że w wieku dojrzałym będę śpiewał "Sławnoje morie..." na brzegu Bajkału, właśnie.
Mama mieszkała już w Kaliszu, odwiedzała mnie codziennie, robiła mi kogel-mogel, poczęstowała Popowa, który oznajmił, że czegoś tak dobrego nigdy w życiu nie jadł. Od tej pory przynosiła dwa garnuszki i ucierała dwa żółtka. Może dlatego, Popow nie sięgnął po pasek żołnierski, gdy zaczął chodzić?
Operował mi ręce lekarz radziecki, Alechnowicz. Mama dowiedziała się, że dzięki niemu nie amputowano mi lewej dłoni. Nie widziałem go, bo wyjechał z Kalisza razem z frontem. Ale w domu, na ulicy Browarnej zastałem kapitana Armii Czerwonej. Mieszkał u nas, na kwaterze, tylko parę dni. Też wyruszył "na Berlin". Na pożegnalnej kolacji, gdy dorośli go pocieszali, że nic złego mu się nie przydarzy, mama powiedziała w najgorszym przypadku dostanie się pan do niewoli. Wtedy wyciągnął z kabury pistolet wysypał z magazynka naboje i powoli wkładał je z powrotem. Do niewoli mnie nie wezmą, trzymając ostatni nabój w palcach powiedział: pasliednij dla mienia.                         Wojna trwała, a ja przygotowywałem się do szkoły.

1 komentarz:

Probus pisze...

Nic dodać, nic ująć. Bardzo ciekawe. Pozdrawiam!