sobota, 30 czerwca 2018

NA ODCHODNE (Sekretarz)

Wracam do rzeczywistości. Niebezpieczny wypadek sprawił, że przez pewien czas nie korzystałem z komputera. Pani Zosia, obejrzawszy moje siniaki rzekła: niech pan podziękuje Panu Bogu za to, że jeszcze żyje. Pani Zosiu odpowiedziałem, gdyby Pan Bóg zapobiegł wypadkowi to chętnie bym mu podziękował. Nie włączam się w codzienność. Muszę ukończyć wspomnienia „Na odchodne”. Czytam, słucham, oglądam. Znani dziennikarze, prawicowi i neoliberalni, doktorzy nauk i stypendyści zaoceaniczni bez przerwy szkalują moją ojczyznę, Polskę Ludową. Do tego chóru nienawiści przyłączają się młodzieniaszki. Czynią to z braku wiedzy czy z cynizmu? Niewiedza sprzedaje się dobrze. Myśleć nie trzeba, wystarczy wierzyć. Niewiedza z wiarą maszerują w jednym szeregu. Tworzą narodową, patriotyczną drużynę.
Jeśli pamiętam, swoje wspomnienia skończyłem na „Fikcjach i Faktach” wydawanych przez Krajową Agencję Wydawniczą – KAW, gdzie zacząłem pracować po wyrzuceniu mnie z Polskiej Kroniki Filmowej. W tamtych czasach nakład 200.000 egzemplarzy był sukcesem, który zbulwersował nawet członka Biura Politycznego KC PZPR towarzysza, Jana Główczyka, w dobie reglamentacji papieru. 
Krajowa Agencja Wydawnicza mieściła się w Warszawie na ulicy Wilczej, znałem tu tylko trzy osoby, szefa KAW, Dobrosława Kobielskiego, Michała Wierzchonia z czasów działalności w Związku Młodzieży Wiejskiej i Magdę (Teresę) Czaputowicz, koleżankę ze studiów. Czułem się na Wilczej dobrze, albowiem w KAW pracowało sporo osób skądś wyrzuconych… Nie upłynęło nawet pół roku, gdy na zebraniu wyborczym POP PZPR, Michał Wierzchoń zgłosił moją kandydaturę na sekretarza POP. Kandydowało nas trzech. Pierwszym kandydatem był, jeszcze przedwojenny komunista, człowiek cieszący się ogromnym szacunkiem, drugim młody redaktor i ja - „niezweryfikowany” po wprowadzeniu stanu wojennego. W tamtych czasach, „gorszy sort”. Miałem więc nadzieję, że zagłosuje na mnie tylko mój przyjaciel Michał Wierzchoń, no i może Magda Czaputowicz. W tajnym głosowaniu zaufało mi ponad 70 procent osób i zostałem sekretarzem partii w największym w Polsce Ludowej wydawnictwie. Nie ukrywam, że po ogłoszeniu wyników miałem pewną satysfakcję…choć nigdy nie dowiedziałem się jak zareagował na wybór towarzysz, Jan Grzelak, inkwizytor-weryfikator z ramienia KC PZPR, super aparatczyk, mój prześladowca osobisty.
W kilka dni po wyborze otrzymałem dwanaście listów. Większość nadeszła pocztą, kilka znalazłem w pokoju, wsunięte szparą pod drzwiami. Wszystkie anonimowe ! Autorzy informowali mnie o negatywnych zjawiskach występujących w wydawnictwie. Przeczytałem anonimy dokładnie… Spotkałem się z szefem KAW, Dobrosławem Kobielskim, przedstawiłem mu treść listów. Większość autorów ostro krytykowała zwrot kosztów za benzynę, wypłacany wicedyrektorom, którzy do pracy przyjeżdżali prywatnymi samochodami. Autorzy listów pytali: skoro wicedyrektorom KAW zwraca koszty dojazdu, to zwykłym pracownikom agencja powinna fundować bilety transportu miejskiego. Prawo nie przewidywało zwrotu kosztów dojazdu wicedyrektorom, więc przywilej, szef KAW cofnął swoim zastępcom.
Nowa egzekutywa weszła w spór z aparatczykami z KC PZPR, którzy życzyli sobie, aby książki wydawane w Krajowej Agencji Wydawniczej, należącej do koncernu partyjnego "RSW Prasa Książka Ruch", opiewały sukcesy. Tymczasem nowa egzekutywa twierdziła, że najwybitniejsze dzieła literackie, które przetrwały próbę czasu, krytycznie przedstawiały polską rzeczywistość, piętnowały wady narodowe…
Nowością w naszej pracy były tzw. zebrania otwarte, na które mógł przyjść każdy pracownik. Zapraszaliśmy na otwarte zebrania partyjne (w charakterze prelegentów) osoby o znanych nazwiskach, które nie przekazywały nam wytycznych, a własne poglądy i oceny. Odczyty profesorów Mikołaja Kozakiewicza i Józefa Kalety wzbudziły nie tylko duże zainteresowanie, ale spowodowały ożywione dyskusje, które trwały długo wśród pracowników KAW. Choć wspomnieć muszę, że zaproszenie profesora Kozakiewicza u kilku towarzyszy wywołało zdziwienie. Jak to –pytali- członek Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego będzie nas pouczał? Sekretarzowałem na Wilczej tylko jedną kadencję, która umocniła mnie w przekonaniu, że PZPR składało się z dwóch części : aparatu partyjnego, który zawłaszczył sobie monopol na rozstrzyganie ważnych dla społeczeństwa problemów i normalnych ludzi, którzy ponosili koszty działalności aparatczyków.
Październik 1956 roku i struktury poziome powstałe w 1980 roku są tego wymownymi przykładami, próbą uwolnienia się od wszechwładzy aparatu.

1 komentarz:

Probus pisze...

Te dwie części to chyba też takie "sorty" były. Pozdrawiam!