środa, 6 grudnia 2017

NA ODCHODNE (studia)

Ciężko mi idzie dokończenie wspomnień zatytułowanych „Na odchodne”.  Lata lecą, a sił coraz mniej. Wracam do pisania ze stanowczym postanowieniem : muszę dokończyć.                                                                                                 Przyjechałem do Warszawy z maturą i dyplomem „Przodownika nauki i pracy społecznej.” Dyplom zwalniał mnie od zdawania egzaminu, mogłem wybrać dowolny kierunek studiów, na każdej uczelni. Pełen nadziei i zapału zderzyłem się z prawdziwym życiem. Po kilku dniach pobytu w murach Uniwersytetu Warszawskiego zostałem zaproszony na rozmowę przez prodziekana Wydziału Dziennikarskiego pana, Kowalewskiego. Zaproponował mi zmianę kierunku studiów.
Zdziwiony zapytałem, dlaczego? Rozmowa miała następujący przebieg.
Pan Kowalewski : dziennikarstwo jest bardzo trudnym zawodem, wymaga dużego wysiłku i poświęcenia.
Ja : sądzi pan, że nie podołam?
Pan Kowalewski : dziennikarstwo wymaga specyficznych umiejętności i doświadczenia, pisanie jest sztuką…
Ja : W „Nowej Wsi” zamieścili mój artykuł, pisali o mnie w „Sztandarze Młodych”. Odnoszę wrażenie, że pan dziekan przeoczył te publikacje. Wybrałem ten kierunek i nie mam zamiaru go zmieniać.
Prawdziwą przyczyną rozmowy był mój ojciec, przebywający w Anglii. Nie dostałem akademika ani stypendium. Przez pierwszy semestr pomieszkiwałem (na waleta)w akademiku na Pl. Narutowicza u Zygmunta Orłowskiego, kolegi który rok wcześniej rozpoczął studia w Warszawie, zdarzało się, że nocowałem na Dworcu Głównym, gdy nie udało mi się przechytrzyć pilnujących wejścia do akademika. Z powodu ojca pewien student z Wydziału Filologii Polskiej usiłował usunąć mnie ze studiów, uznał bowiem, że jestem wrogiem klasowym. Sam ukończył USP (Uniwersyteckie Studium Przygotowawcze) utworzone dla zdolnych, młodych robotników, którzy nie mieli matury. Mój prześladowca był rzeczywiście utalentowany, bo został profesorem polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Obronił mnie przyjaciel, Henryk Kacała, też po USP, wywodzący się z robotniczej rodziny komunistycznej.
Moi nowi przyjaciele, Julian Bartosz i Jan Czapczyński, pochodzenie społeczne mieli właściwe, ale podobnie jak ja nie dostali przydziału do akademika. Wpadliśmy na pomysł. W tamtych czasach dość ryzykowny i wybraliśmy się do pełnomocnika ministra do spraw studenckich. Nie z prośbą. Postanowiliśmy zająć jego wytworny gabinet. Czekaliśmy na korytarzu sporo czasu aż dostojnik wyjdzie z gabinetu. Wtedy mimo bohaterskiej postawy sekretarki, która własnym ciałem blokowała drzwi, wtargnęliśmy do gabinetu, usadowiliśmy się w wygodnych fotelach, wyciągnęliśmy skrypty i czekaliśmy aż pełnomocnik wróci. Wrócił i zażądał abyśmy natychmiast opuścili gabinet. Oświadczyliśmy, że opuścimy to przytulne pomieszczenie, jeśli przydzieli nam miejsca w akademiku. Wezwał strażników, którzy natychmiast nas usunęli. Oporu wielkiego nie stawialiśmy, ale darliśmy się tak głośno, że drzwi sąsiednich pokoi otworzyły się, a pracownicy obserwowali nas z pewną dozą  sympatii. Jeden z nich skinieniem ręki przywołał nas i zaprosił do pokoju. Był to zastępca pełnomocnika ministra. W krótkich słowach poinformował nas, iż wie, że w niektórych akademikach są wolne miejsca, a nawet pokoje. Jeśli panowie znajdziecie coś dla siebie natychmiast dam wam przydziały. Następnego dnia nie poszliśmy na zajęcia. W akademiku na ulicy Grenadierów znaleźliśmy wolny pokój. Kierownik okazał się człowiekiem życzliwym i sympatycznym. Na kartce papieru napisał, że ma wolny pokój, przystawił nawet pieczątkę. Pojechaliśmy na ul. Polną, a zastępca pełnomocnika dał nam przydziały na urzędowych drukach. Byliśmy w siódmym niebie!

Zdjęcia 1 Maja 1952 rok.





3 komentarze:

Probus pisze...

Ciekawe sprawy opisujesz. Myślę, że złożyłoby się to na niezłą książkę, razem z poprzednimi. Pozdrawiam!

DO CHRZANU pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
DO CHRZANU pisze...

Dziękuję, Probusie. Napisałem. Zainteresowało się dwóch wydawców. Jeden zaproponował skróty. Skróciłem. Wtedy zasugerował wyeliminowanie wątków polemicznych. Nie przyjąłem. Drugi wydawca - Przyjaciel, dowiedział się,iż coś napisałem, zadzwonił, wysłałem. Długie milczenie. Odpowiedź: nie rozumiesz rzeczywistości, w której żyjesz. Może nie rozumiem. Opublikowałem w 1&1 70.000 kliknięć. Teraz w home.pl strona w trakcie tworzenia:www.ekronikarz.com.pl Strona w fazie likwidacji: www.kronikarzprl.com.pl Może rzucisz okiem? Serdeczności przesyłam.