Ciężko mi idzie
dokończenie wspomnień zatytułowanych „Na odchodne”. Lata lecą, a sił coraz mniej. Wracam do
pisania ze stanowczym postanowieniem : muszę dokończyć. Przyjechałem
do Warszawy z maturą i dyplomem „Przodownika nauki i pracy społecznej.” Dyplom
zwalniał mnie od zdawania egzaminu, mogłem wybrać dowolny kierunek studiów, na
każdej uczelni. Pełen nadziei i zapału zderzyłem się z prawdziwym życiem. Po
kilku dniach pobytu w murach Uniwersytetu Warszawskiego zostałem zaproszony na rozmowę
przez prodziekana Wydziału Dziennikarskiego pana, Kowalewskiego. Zaproponował
mi zmianę kierunku studiów.
Zdziwiony
zapytałem, dlaczego? Rozmowa miała następujący przebieg.
Pan Kowalewski :
dziennikarstwo jest bardzo trudnym zawodem, wymaga dużego wysiłku i
poświęcenia.
Ja : sądzi pan, że
nie podołam?
Pan Kowalewski :
dziennikarstwo wymaga specyficznych umiejętności i doświadczenia, pisanie jest
sztuką…
Ja : W „Nowej Wsi”
zamieścili mój artykuł, pisali o mnie w „Sztandarze Młodych”. Odnoszę wrażenie,
że pan dziekan przeoczył te publikacje. Wybrałem ten kierunek i nie mam zamiaru
go zmieniać.
Prawdziwą
przyczyną rozmowy był mój ojciec, przebywający w Anglii. Nie dostałem akademika
ani stypendium. Przez pierwszy semestr pomieszkiwałem (na waleta)w akademiku na
Pl. Narutowicza u Zygmunta Orłowskiego, kolegi który rok wcześniej rozpoczął studia
w Warszawie, zdarzało się, że nocowałem na Dworcu Głównym, gdy nie udało mi się
przechytrzyć pilnujących wejścia do akademika. Z powodu ojca pewien student z
Wydziału Filologii Polskiej usiłował usunąć mnie ze studiów, uznał bowiem, że
jestem wrogiem klasowym. Sam ukończył USP (Uniwersyteckie Studium
Przygotowawcze) utworzone dla zdolnych, młodych robotników, którzy nie mieli
matury. Mój prześladowca był rzeczywiście utalentowany, bo został profesorem polonistyki
Uniwersytetu Warszawskiego. Obronił mnie przyjaciel, Henryk Kacała, też po USP,
wywodzący się z robotniczej rodziny komunistycznej.
Moi nowi
przyjaciele, Julian Bartosz i Jan Czapczyński, pochodzenie społeczne mieli
właściwe, ale podobnie jak ja nie dostali przydziału do akademika. Wpadliśmy na
pomysł. W tamtych czasach dość ryzykowny i wybraliśmy się do pełnomocnika
ministra do spraw studenckich. Nie z prośbą. Postanowiliśmy zająć jego wytworny
gabinet. Czekaliśmy na korytarzu sporo czasu aż dostojnik wyjdzie z gabinetu.
Wtedy mimo bohaterskiej postawy sekretarki, która własnym ciałem blokowała
drzwi, wtargnęliśmy do gabinetu, usadowiliśmy się w wygodnych fotelach,
wyciągnęliśmy skrypty i czekaliśmy aż pełnomocnik wróci. Wrócił i zażądał
abyśmy natychmiast opuścili gabinet. Oświadczyliśmy, że opuścimy to przytulne
pomieszczenie, jeśli przydzieli nam miejsca w akademiku. Wezwał strażników,
którzy natychmiast nas usunęli. Oporu wielkiego nie stawialiśmy, ale darliśmy
się tak głośno, że drzwi sąsiednich pokoi otworzyły się, a pracownicy
obserwowali nas z pewną dozą sympatii.
Jeden z nich skinieniem ręki przywołał nas i zaprosił do pokoju. Był to
zastępca pełnomocnika ministra. W krótkich słowach poinformował nas, iż wie, że
w niektórych akademikach są wolne miejsca, a nawet pokoje. Jeśli panowie znajdziecie
coś dla siebie natychmiast dam wam przydziały. Następnego dnia nie poszliśmy na
zajęcia. W akademiku na ulicy Grenadierów znaleźliśmy wolny pokój. Kierownik
okazał się człowiekiem życzliwym i sympatycznym. Na kartce papieru napisał, że
ma wolny pokój, przystawił nawet pieczątkę. Pojechaliśmy na ul. Polną, a
zastępca pełnomocnika dał nam przydziały na urzędowych drukach. Byliśmy w
siódmym niebie!
Zdjęcia 1 Maja 1952 rok.
3 komentarze:
Ciekawe sprawy opisujesz. Myślę, że złożyłoby się to na niezłą książkę, razem z poprzednimi. Pozdrawiam!
Dziękuję, Probusie. Napisałem. Zainteresowało się dwóch wydawców. Jeden zaproponował skróty. Skróciłem. Wtedy zasugerował wyeliminowanie wątków polemicznych. Nie przyjąłem. Drugi wydawca - Przyjaciel, dowiedział się,iż coś napisałem, zadzwonił, wysłałem. Długie milczenie. Odpowiedź: nie rozumiesz rzeczywistości, w której żyjesz. Może nie rozumiem. Opublikowałem w 1&1 70.000 kliknięć. Teraz w home.pl strona w trakcie tworzenia:www.ekronikarz.com.pl Strona w fazie likwidacji: www.kronikarzprl.com.pl Może rzucisz okiem? Serdeczności przesyłam.
Prześlij komentarz